Szmaragdowa wyspa - Korfu

Dziwne zawirowania losu i tanie loty sprawiły, że letnie wakacje 2019 spędzamy na Korfu. Wylot z Poznania, więc bardzo wygodnie dla nas, zatem kolejna przygoda przed nami. Lot jak lot, chciałoby się rzec, ale lądowanie! Patrzymy z podziwem na pas startowy, który dosłownie wrzyna się w morze. Z pewnymi komplikacjami (dla wtajemniczonych, ukłony dla M.) odbieramy zarezerwowany samochód i ruszamy na północ wyspy. Jest cudownie: pełne słońce, wokół zieleń, a za oknem co i rusz pojawia się morze. Do Kassiopi mamy zaledwie trzydzieści parę kilometrów, zatem zapowiada się krótka przejażdżka. Nic bardziej mylnego! Ledwie wyjechaliśmy z Kerkiry, stolicy Korfu,  wokół zaczęły się skały, a droga wić to w górę to w dół. Zakręty około 160/180 stopni i to bardzo rzadko na płaskim terenie...


 Szczęśliwie docieramy do niewielkiej, przepięknie położonej miejscowości.  Nawigacja  nieco zawodzi, bowiem próbuje prowadzić nas drogą, a raczej dróżką, w którą nie mieści się, wypożyczone przecież, autko. Zatem zostawiamy je na parkingu i postanawiamy znaleźć nasze wakacyjne lokum. Dziwnym trafem wszyscy napotkani miejscowi kierują nas do sklepu...R. zaczęła dopadać niepewność, ale W. po męsku postanowił: idziemy. I dobrze, bo okazało się, że właściciel sklepu jest jednocześnie posiadaczem willi, w której mamy spędzić najbliższy tydzień.
  Uff! wzdychamy z ulgą, jest klimatyzacja! Pokój może nie należy do zbyt dużych, ale za to widok z tarasu - rewelacja. Po prawej stronie miasteczko, które posadowiło się wokół malowniczej zatoki, tuż za drogą morze z urokliwą wysepką, na której stoi latarnia, a na wprost góry Albanii!
Po króciutkiej chwili relaksu schodzimy ku niewielkiemu centrum. Nasz cel: obiad, a raczej kolacja. Zauważamy trzy restauracje, sąsiadujące z sobą, każda ze stoliczkami na zewnątrz. Wybieramy środkową i jak się okazuje bardzo dobrze. Zamawiamy, a jakże, owoce morza dla dwojga i jesteśmy zachwyceni. Pysznie i do tego w przyzwoitej cenie. Jeszcze tylko lampka wina i leniwie przyglądamy się niezwykłej przyrodzie południa
 Kolejny dzień postanawiamy spędzić na miejscu. Kassiopi w pełni zasługuje na miano najpiękniejszej miejscowości na wyspie. Rozmaite odcienie morza, plaże, bujna roślinność -  wszystko to wprawia nas w doskonały nastrój. Spacerujemy wzdłuż zatoki, zanurzamy się w kręte, wąskie uliczki, wreszcie schodzimy na plażę. I choć zarówno R. jak i W. do miłośników  leżenia i opalania się nie należą, tym razem dają sobie chwilę wytchnienia. Tym bardziej, że słońce praży i praży...  Dostrzegamy piękną cerkiew, wokół cienisty podwórzec, wszędzie pachnie kwiatami i świeczkami zapalanymi przed ikonami. Wstępujemy do środka i przez chwilę zanurzamy się w świecie mistycznej, wschodniej, dla nas nieco tajemniczej modlitwy. Piękny ikonostas i jak mawiają „napisane” ikony. R. niezmiennie pozostaje pod ich urokiem. Jakkolwiek spojrzy, święty kieruje ku niej swój wzrok. Zaiste, niesamowita to sztuka! I jeszcze moment zadumy, myśli R. i W. biegną ku tragicznej i nieoczekiwanej śmierci bliskiego znajomego rodziny. Pozostaje modlitwa i zapalona świeca, bowiem R. jest przekonana: Kreator tego świata jest jeden.
   Kiedy wychodzimy na zewnątrz, czeka na nas kolejna niespodzianka. Nie widać tego z ulicy, ale ze zdumieniem spostrzegamy, że dom popa został zbudowany...na cerkwi! Niesamowite!
   Wracamy na gorące uliczki, które z racji upału wydają się nieco wyludnione. Cóż, pewnie wszyscy wybrali się na plażę. Jako że nie jesteśmy zwolennikami tego typu wypoczynku, a tym bardziej tłumów, wyruszamy w przeciwnym kierunku. Dokonujemy wielu ciekawych spostrzeżeń, na przykład dotyczących montowania zaworów wody (ale to dla wtajemniczonych).  I kiedy już, jak się wydaje R., Kassiopi kończy swój zasięg, W. wskazuje małą uliczkę, która malowniczo wije się w kierunku morza. Wędrujemy nią i nagle naszym oczom ukazuje się mała, zaciszna plaża nad niewielką zatoczką. Z jednej strony małżeństwo z dziećmi, chyba przyszli z willi położonej tuż obok, a poza tym nikogo! To nam się podoba! Siadamy na piasku i postanawiamy tu wrócić. Późne popołudnie spędzamy, leniuchując nad wodą. 


   Niedziela- po śniadanku wyruszamy w kierunku stolicy wyspy: Kerkiry. Zamierzamy zobaczyć nie tylko centrum miasta, ale także przejechać w kierunku Achillionu, willi, z którą związana jest ciekawa historia, bowiem stanowiła własność Elżbiety Bawarskiej, znanej w całej Europie jako Sissi. Jej nazwa (willi oczywiście), jak łatwo się domyśleć, wzięła się od stojącej w ogrodzie rzeźby Achillesa, przedstawiającej mitologicznego herosa ze strzałą w pięcie w chwili jego śmierci. Podobno jego twarz przypominała Sissi zmarłego syna, Rudolfa. Docieramy bez problemu, wchodzimy w przestrzeń parku i stajemy zachwyceni architekturą niezwyczajnego budynku. To właśnie tu niepospolita cesarzowa przebywała wielokrotnie, organizowała spotkania, przyjmowała znamienitych gości, a po śmierci swego syna  -  opłakiwała go. Współczujemy pięknej władczyni i wyobrażamy sobie, jak krąży po parku i schodzi nad brzeg morza, by wspominać swoje dziecko. Okoliczności przyrody są rzeczywiście kojące, nic więc dziwnego, że właśnie to miejsce wybrała. Pora zajrzeć do środka. Cudowna klatka schodowa aż zapiera dech w piersiach. Monumentalne schody, wielkie lustro, górujący nad nim obraz, przykład wyrafinowanego gustu właścicielki. Mimo upału wychodzimy na zewnątrz, a tam wśród zieleni dostrzegamy posągi starożytnych filozofów, coś dla R.  Przystanęła na chwilę przy  Sokratesie myśląc nad jego słowami „Wiem, że nic nie wiem”. Ponoć swoimi pytaniami doprowadzał mieszkańców Aten do wściekłości, a R. jest przekonana, że także  dzisiaj wielu ulicznych przechodniów nie potrafiłoby podjąć z nim dysputy. Co ciekawe, na wyraźną prośbę Sissi, pomiędzy znamienitymi myślicielami swoje miejsce znalazł także William Szekspir. Znakomita większość pamięta o jego twórczości dramatopisarskiej. R. nie wyobraża sobie, by jakikolwiek zapytany  Europejczyk nie potrafił wymienić choćby jednego dzieła tego autora. Aż wstyd przytaczać tytuły nie tylko genialnych sztuk, czy też nazwiska słynnych aktorów, odtwórców postaci, z sir Johnem Gielgudem na czele. Nota bene: tytuł szlachecki otrzymał właśnie za wybitną kreację bohaterów szekspirowskich, nota bene: jego przodek, generał Giełgud, był powstańcem listopadowym, który wyemigrował z Polski po 1831 roku. W tym miejscu R. zastanawia się, który z bardziej lub mniej znanych cytatów przytoczyć. Wybór wcale nie  był oczywisty, postawiła na: "To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina", mówi jeden z bohaterów dramatu „Juliusz Cezar”. Ale równocześnie „Gwiazd naszych wina” stanowi  tytuł powieści Johna Greena, który w pewien sposób pokazuje, że czasem to właśnie los ma większy wpływ na człowieka niż jego świadome wybory. Jest to utwór chętnie czytany nie tylko przez dorosłych, ale i młodzież, i opowiada o miłości nastolatków, Hazel i Augustusa, którzy chorują na raka. Oto pewien znamienny dialog: „Czasami ludzie nie rozumieją wagi obietnic, gdy je składają  – No jasne, oczywiście. Ale i tak należy ich dotrzymywać. Na tym polega miłość. Miłość to dotrzymywanie obietnic wbrew wszystkiemu.”  Każdy, kto poznał historię Sissi, doskonale wie, jak bardzo te słowa odnoszą się do jej życia. 


   Po tragicznej śmierci cesarzowej  pałac najpierw opustoszał, by w końcu stać się własnością Wilhelma II – cesarza Niemiec. On także nakazał postawienie posągu Achillesa. Jednakże jakże innego. Oto stoi przed nami 12 metrowa rzeźba bohatera, herosa- zwycięzcy! Takie to różne myśli towarzyszyły R. i W., kiedy spacerowali po nietuzinkowej posiadłości.
Jednakże, jako że nadchodzi południe, czas na kawę z widokiem na lazurowe morze. A potem wracamy do stolicy i znów kierujemy się ku wybrzeżu. Zauroczeni widokiem, stajemy na wysokiej skarpie: w dole Mysia Wyspa i Vlacherna z żeńskim monastyrem Panagia. Niesamowita feeria barw urzeka R., a praktyczny W. kieruje wzrok ku niezwykłemu pasowi startowemu. Właśnie samolot podchodzi do lądowania, a nam wydaje się, że lada moment kołami podwozia zaczepi o dach klasztoru. Fascynujące.
Późne popołudnie spędzamy w centrum stolicy, wędrujemy po jej uliczkach, snujemy się leniwie to tu, to tam. Także tutaj dostrzegamy, jak często o architekturze miast decydowało jej strategiczne położenie, stąd aż dwie twierdze strzegące wejścia do portu, a tym samym bezpieczeństwa mieszkańców. Na moment stajemy w zadumie przy pomniku, który upamiętnia rodziny żydowskie wywiezione stąd do obozów koncentracyjnych. Podobno z 3000 wróciło 300. Gdzieś z tyłu głowy kołacze się myśl, a właściwie  motto „Medalionów” Zofii Nałkowskiej: Ludzie ludziom zgotowali ten los. Szkoda, że tak niewielu turystów zauważa pomnik, wręcz przechodzi obojętnie, skupia się na znalezieniu miejsca w pobliskiej restauracji. A przecież nie tak dawno papież Franciszek powiedział „Ten, kto pozostaje obojętny, staje się współsprawcą zła”.  Jakże znamienne to słowa...
   Na zakończenie dnia poszukujemy kościoła św. Jakuba, zwanego, jak się okaże, nieco zbyt szumnie, Duomo. Nawigacja kieruje nas to w lewo, to w prawo, to zbliżamy się, to oddalamy, w końcu W. rezygnuje. Wracamy na centralny plac, a R, jak to ona, postanawia zawierzyć tradycyjnym metodom, czyli po prostu... mapie. Zostawia W. w cieniu drzewa i po chwili jest na miejscu!
Pełni wrażeń wracamy do naszego nieco sennego miasteczka. I tak jakoś się zdarza, że znów idziemy „pod prąd”. Turyści z plaży do restauracji, a my z małym, kubusiowo - puchatkowym co nieco, na plażę. I opłaca się: cisza, spokój, przed nami tylko skały, morze i zachodzące słońce.
   Tymczasem nadchodzi kolejny dzień. Ponieważ od rana dopieka skwar, postanawiamy nieco później opuścić nasze klimatyzowane schronienie. A potem spacer, tym razem w kierunku dawnego zamku. Lekko wspinamy się pod górkę, wkraczamy w świat dawno już miniony. R. po raz kolejny podziwia gaje oliwne, obserwuje przemyślne siatki, na które spadają dojrzewające w pełnym słońcu owoce. I już domyśla się smaku oliwy...


    Mieliśmy więcej planów na poznawanie wyspy, ale zarówno pogoda, jak i wyjątkowo strome i kręte drogi powodują, że z części rezygnujemy. Jednakże nie możemy pominąć  Paleokastritsy, a raczej męskiego klasztoru Panagia Theotokos. Szczęśliwie dojeżdżamy na miejsce, podziwiając po drodze hodowlę owoców morza (a W. wzdycha: mniam, mniam). Docieramy przed południem, jak się okazało we właściwym momencie, bowiem tuż po naszym wejściu klasztor został zamknięty: przerwa. Cóż, turyści turystami, a życie  dla ojców i braci toczy się normalnym trybem. W końcu obiad rzecz święta (niegdyś przekonaliśmy się o tym w Supraślu). Ale zanim to nastąpi wkraczamy w historyczne XVIII-wieczne zabudowania. Wszędzie mnóstwo kwiatów i zachwycająca pergola, którą możemy podziwiać zarówno od wewnątrz, jak i z zewnątrz. Wśród wielu ikon jedna jest szczególna. Przedstawia „cud na Korfu”, historię ocalenia dziecka. Ponoć trzej ojcowie uratowali je z pożaru. Ponieważ jeden z braciszków znacząco potrząsa kluczami, my także postanawiamy nieco odpocząć i wstępujemy do pobliskiej knajpki na kawę i nieco słodyczy.
   Kolejne miejsce, do którego odwiedzenia zachęcają przewodniki, to Sidari, Zatoka Serca i Kanał Miłości. Nadzwyczajny dar przyrody, rzeczywiście odwiedzany przez dziesiątki turystów. Wśród nich dostrzegamy parę młodą, ona- w długiej wydekoltowanej sukni, on- w śnieżnobiałej koszuli, muszce i … krótkich spodniach. Obowiązkowa sesja zdjęciowa i uciekamy z tłumu. Była jeszcze próba zdobycia punktu widokowego, ale... reszta dla wtajemniczonych.
   Jeszcze jeden przystanek, tym razem przy kolejnej plaży. Leniuchujemy dłuższą chwilę, a potem postanawiamy coś przekąsić. W., jak zawsze dobrze przygotowany, wpisuje adres restauracji, o której w jednym z programów opowiadał Robert Makłowicz. Okazuje się, że mieści się w przepięknym ogrodzie tuż obok. Zamawiamy kolejne miejscowe specjały, a na zakończenie spotyka nas miła niespodzianka. Kelner mówi do nas bardzo poprawnie: do widzenia, dziękuję. Pytamy, czy zna nasz język, zaprzecza. To, co umie, nauczył się od turystów. Brawo.
Wracamy, po raz kolejny przeżywając stan dróg i ich krętość. R. nie wyobraża sobie, co by to było, gdyby to ona musiała prowadzić. Na szczęście W. spokojnie daje radę. Powoli nasz nieco senny pobyt na szmaragdowej wyspie dobiega końca. Wspaniałe widoki, przepiękne plaże, niesamowita przyroda  i wielobarwne morze. Urzekające! Nade wszystko jednak  będziemy pamiętać greckie smaki: przepyszne owoce morza, doskonałe sery, ba! nawet królik znalazł się w naszym jadłospisie! Ale wiemy też, że ta pora roku i związane z nią temperatury, niekoniecznie służą W., a dokładnie jego sercu. Postanawiamy: południe Europy zostawiamy sobie na inne miesiące, może maj lub wrzesień? Tymczasem pora wracać. Dojeżdżamy znów do Kerkiry, a jako że mamy jeszcze trochę czasu, postanawiamy zobaczyć słynny ogród Mon Repos, a w nim willę, w której urodził się książę Filip, mąż królowej brytyjskiej Elżbiety II. Niestety okazuje się, że na lotnisku nie ma przechowalni bagażu, zatem musimy zabrać walizki z sobą. Docieramy do parku i spotyka nas niemiła niespodzianka. Nie dość, że nie ma żadnej kawiarenki, czy nawet sklepiku, to jeszcze nie ustawiono ławek. A szkoda, bo wielu turystów z przyjemnością odpoczęłoby w cieniu drzew. Dochodzimy do niewielkiego budynku, niezbyt zachwyca nas nieco przywiędła zieleń, wnętrza odwzorowują lata 20 minionego stulecia, czyli moment przyjścia na świat  księcia Filipa. Wracając, postanawiamy jeszcze coś przekąsić  i tak trafiamy na bardzo sympatyczną knajpkę. Siadamy, oczywiście na dworze, oczywiście w cieniu i rozkoszujemy się, oczywiście, dobrym jedzeniem. Jeszcze tylko powrót na lotnisko, jeszcze tylko ostatni rzut oka na monastyr i tak nasza kolejna wyprawa dobiega końca.


  Jak ją można podsumować: piękne widoki – rewelacja wręcz, lazurowe morze – cudowne, jedzenie- wyśmienite, temperatura-zdecydowanie nie sprzyja zawałowcom, turyści – niestety głośni. Ale, jak mawiał Zorba, bohater powieści Nikosa Kazantzakisa, a dopiero potem filmu z genialnym Anthony Quinem: Wiele rozkoszy kryje w sobie ten świat - kobiety, owoce, idee. Ale pruć to morze (...), szepcąc imię każdej wyspy - to rozkosz, która zdolna jest przenieść serce człowieka wprost do raju. Nigdzie tak łagodnie i łatwo nie przechodzi się od rzeczywistości do marzenia.

WSZYSTKIE ZDJĘCIA