Zaczarowane Świętokrzyskie




       Zaczarowane? Magiczne? Pewnie tak. Nie na darmo słynne zawołanie przywołuje wszystkie wiedźmy: hej, siostrzyce, czarownice, dalej z nami na Łysicę! Docieramy do maleńkiej Nowej Słupi. Jak się okazuje, nie tak maleńkiej. Kolejna agroturystyka pozwala nam poznać niezwykłych gospodarzy. Mieszkamy w chacie, która pamięta początki XX wieku, a dzięki naszemu gospodarzowi, który się w niej urodził, zyskała nowoczesne wnętrze. Poranny spacer ku centrum miasteczka prowadzi nas ku niewielkiemu ryneczkowi. Po drodze spotykamy sławetną czarownicę, na miotle której próbujemy (wraz z K.) odlecieć. Póki co, nie udaje nam się to, tak więc rozpoczynamy nasze spotkania z tym regionem.


Od czegóż zacząć? Chyba od tego, że po raz pierwszy raz jesteśmy w okrojonym składzie, bez M. Trochę smutno, ale cóż, coraz częściej podróże będą wyłącznie Renaty i Waldemara, póki co cieszymy się, że P. i K. są z nami.
     Kielce, stolica regionu, trafiamy na roboty drogowe i niezbyt miłego strażnika gminnego, spotkanie kończy się mandatem, choć my nie zauważamy informacji o strefie parkowania. "Zgrzyt" rekompensujemy sobie spacerem po starówce i wejściem do katedry. Jednak prawdziwie ukontentowani jesteśmy wizytą w Muzeum Zabawek! R. i K. podziwiają domki dla lalek z pełnym wyposażeniem, P. próbuje wypróbować swoje umiejętności na klasycznym atari (!), w końcu wszyscy lądujemy na bajecznym dywanie. Niestety, W. zostaje zaatakowany przez podstępną stonogę, ale z pomocą reszty rodziny, szczęśliwie wydostaje się z jej macek...


  Kolejne dni upływają pod znakiem poznawania regionu. Wyruszamy na Łysicę. Niestety szlak rozczarowuje nas, idziemy bowiem wzdłuż lasu, dopiero pod koniec wspinamy się w górę. Panowie (W. i P) z rozczarowaniem kontestują brak czarownic, jednakoż R. i K. po cichu chichoczą... Maszerujemy dalej. Gołoborza, jedyne w Polsce, R. była tu w dzieciństwie i wydawały jej się tak wielkie i rozległe. Panta rei...

       Poranek rozpoczyna się leniwie. R. wychodzi po świeże bułki, odkrywając po drodze wędzarnię pstrąga. Palce lizać! Po smakowitym śniadanku wybieramy dzisiejszą trasę. Rozpoczynamy od Jędrzejowa.. Zaciekawia nas opis w przewodniku: muzeum zegarów. Zatem od tego zaczniemy. Odszukujemy wskazany adres, dowiadujemy się, że muzeum to tak naprawdę zbiory miejscowego farmaceuty. We wnętrzach każdy odnajduje coś dla siebie. W. i P. zainteresowali się "technicznym" aspektem wystawy, czyli zegarami. R. i K. bardziej zwróciły uwagę na przedwojenne mieszkanie. R. z sentymentem wzdycha: lata dwudzieste, lata trzydzieste...
       A potem wkraczamy w świat średniowiecza i Wincentego Kadłubka. R. (zawodowo) wie o drugiej w naszych dziejach Kronice, natomiast dopiero teraz dowiaduje się o jego cysterskim życiu.


       Dalej nasze kroki kierujemy ku Chęcinom. Ruiny zamku wyglądają niezwykle malowniczo. Podejście na pozór banalnie proste, pozornie... Po raz kolejny podziwiamy naszych przodków, którzy budowali swoje siedziby w tak przemyślny sposób. By było nie tylko pięknie, ale i bezpiecznie. Opuszczając dawną siedzibę szlachecką, docieramy do jednej z najbardziej znanych jaskiń w Polsce.



    Gdzieś na dnie pamięci kołaczą się wspomnienia z Jaskini Niedźwiedziej w Kletnie, Jaskini Mroźnej w Tatrach i małej, nieco zapomnianej, ale za to przecudownej prywatnej jaskini w Ojcowskim Parku Narodowym. Wkraczamy w świat Raju. Ostrożnie stąpamy po wąskich jaskiniowych ścieżkach. Podziwiamy skalne nacieki, niezwykłe geologiczne formy, które wprawiają w zdumienie. Tym ciekawsze, że powstały lata, lata, lata temu!
     A potem zostajemy w trójkę. Jest pięknie. Krzyżtopór, nie lada fantazja naszych przodków, no bo żeby mieć akwarium w suficie?! Ewentualnie w podłodze! Nota bene - fantazja naszych przodków daleko przerasta dzisiejszych tzw. celebrytów. Niestety, zamek zniszczony, ale sesja fotograficzna - genialna.


   Pozostał nam Sandomierz.... Już bez P. , który musiał wrócić do Poznania. To niezwykłe miasto. Upał, R. i K. spacerują po uliczkach doskonale znanych z serialu "Ojciec Mateusz". Parkujemy niedaleko katedry. Dość stromo wchodzimy na rynek i stajemy zauroczeni. " Za sobą" mamy przecież liczne starówki polskie, w tym słynny Kazimierz Dolny i Zamość. Sandomierz urzeka ciszą, kamieniczkami i ... doskonałymi lodami. Kierujemy się w stronę baszty, oczywiście wchodzimy, a stamtąd cudowny widok na okolicę. Schodząc, oglądamy zdjęcia z planu. Zapuszczamy się w tajemnicze podziemia tego malowniczego miasteczka. Na górze upał, a kilkanaście metrów  niżej chłód piwnic. Kolejna trasa podziemna. R.  jak zwykle, przemyka przez myśl: w tak wielu miastach życie toczyło się "na ziemi", ale gdzieś pod nią kryły się wielkie tajemnice.

    Wieczorem, już w Słupi, postanawiamy zjeść pizzę. Zatem R. i K. wybierają się do miejscowej pizzerii z lekkim niepokojem. Różnie to bywało... Niedaleko ryneczku maleńki lokalik. Zamawiamy, kucharz pyta o "rozmiar". Wybieramy XXL, nie mając świadomości, co wybieramy! Wystarczy powiedzieć, że "kartonik" niesiemy we dwie...

 
     "Sołtys na zagrodzie równy wojewodzie"- gdzież takie słowa mogą nas zaprowadzić? Oczywiście -do Wąchocka. Tam mamy zamiar zobaczyć słynny z dowcipów pomnik sołtysa. I tak jest, jednakoż my dostrzegamy znacznie więcej. Klasztor z tysiącletnią tradycją! Przemiły braciszek na furcie otwiera dla nas podwoje. Kiedy pytamy o bilety, odpowiada: za chwilę. Na naszą odpowiedź: ale my jesteśmy z Poznania i u nas jest porządek: najpierw płacimy, potem zwiedzamy, z niezwykły uśmiechem opowiada, jak to przebywał w naszym mieście w czasie w  Dni Modlitw Taize i mieszkał u pewnego starszego małżeństwa.


         Pani domu rano wręczyła mu siatkę na zakupy i powiedziała: skoro tu mieszkasz, masz, tu są pieniądze, na rogu piekarnia, idź po bułki. Bardzo ujęła go bezpośredniość poznaniaków, a nas ta dykteryjka wprowadziła w dobry nastrój. Po chwili ustąpił on powadze. Usiąść na kamiennej ławie, która liczy sobie, bagatela, tysiąc lat! Nagle znaleźliśmy się w pomieszczeniu, w którym  przyjmuje się nowicjuszy. Kandydat do zakonu wprowadzany jest do sali, która niezmienna pozostała od tysiąclecia. Co musi czuć?
    I jeszcze Dąb Bartek - najsłynniejszy w Polsce. My ubolewamy nieco nad jego kondycją: nasze rogalińskie mają się lepiej i piękniej się prezentują.


    W pamięci pozostały jeszcze inne miejsca... inne szlaki. Trudno je odtworzyć z perspektywy czasu. Kiedy wreszcie dotrzemy do współczesności, będzie łatwiej. Sentymentalną podróż po świętokrzyskim niech zakończy sentencja wypisana nad kryptą Jaremy Wiśniowieckiego, którą R. dedykuje wszystkim. Kimkolwiek jesteś, a staniesz podczas podróży przy ciele Księcia. Zastanów się: Kim  ty jesteś, ja byłem. Kim ja jestem, ty będziesz.