Północno-wschodnia ćwiartka



                     Znowu razem! Mimo że M. i P. już pracują, udało się "zgrać" terminy i pierwszą część wakacji spędzamy w piątkę. Tym razem już w dwa samochody. W. (tak zwanym rodzinnym)  i P. , bo muszą wracać wcześniej. Nasz cel:  Mierzeja Wiślana, dziwna, kręta, niezwykła. Dojeżdżamy. Ośrodek, w którym wynajmujemy domek, jest najdalej wysunięty na wschód, co oznacza, że dalej jest, jakkolwiek to brzmi, tylko Rosja... Co, oczywiście, sprawdza W. podczas spaceru.


         Nasze lokum pozostawia co nieco do życzenia, co jest swoistą paranoją. W agroturystyce, gdziekolwiek w Polsce,  mieliśmy większe wygody. Tak naprawdę dajemy radę. Za to atrakcji wokół co niemiara. Z jednej strony widzimy Frombork, a kilkadziesiąt metrów dalej - morze. Wyruszamy na kolejny zachód słońca. Skądinąd ciekawi nas, dlaczego tak nachalnie nad morzem obserwujemy to zjawisko. Najpiękniejsza jest cisza. W zasięgu wzroku zaledwie kilka osób i  nagle... stadko dzików. Sesja zdjęciowa trwa. W. wyrusza na wschód- tam musi być cywilizacja! - jak mawiał klasyk. R. pozostaje na skraju Unii Europejskiej, jak informują napisy...


             Rankiem płyniemy do Fromborka, wszak ten, "co wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię,  polskie go wydało plemię" tutaj właśnie spoczywa. Maleńkie, dość senne miasteczko. Chyba nie do końca potrafi wykorzystać sławę wielkiego astronoma. Turystów niewielu, a szkoda.
Pogoda nam sprzyja, zatem nasz kolejny cel to Krynica Morska. Po drodze próbujemy, skutecznie, osiągnąć najwyższy punkt widokowy, choć okupujemy go licznymi ukąszeniami komarów. Docieramy do celu. I znów , jak w wielu miejscach nad morzem: hałas, gwar, blichtr współczesnego świata, nie tego szukamy. Zatem dość szybko opuszczamy wakacyjny chaos i gwar (nie odmawiając K. tego, co lubi najbardziej - waty cukrowej). Nasz camping ma niezwykłą zaletę - basen. Dziewczyny gdzieś zniknęły. R. podąża ich śladem. Nad brzegiem basenu obserwuje, jak M. i K. radośnie i beztrosko pluskają w wodzie. Najpierw pływają, a potem po prostu ulegają zwykłym dziewczyńskim wygłupom. Nie obchodzi je  to, że ktoś z brzegu je obserwuje, po prostu się bawią! Dla R..oprócz zabawy,  to kolejny powód do dumy ze swoich dzieci, nie dość, że są piękne i mądre, ale na dodatek potrafią, na przekór konwenansom, cieszyć się światem!
Ranek przynosi kolejną wyprawę. M. i P. chcą odpocząć, W. R. i K.wyruszają do nasady mierzei. A tam nie sposób ominąć Sztutowo,  Lager Stuthoff. K. słuchała  wspomnień R.o jej Wujku, który przeżył pięć lat Dachau. Zatem w ciszy, zamyśleniu i rozmodleniu kroczymy alejami zniewolenia i upodlenia człowieka... Minęło kilkadziesiąt lat, dziękujemy za list Episkopatu  z 1966 r. Był niezwykły.
Rodzinny wyjazd dobiega końca.M.i P. wracają, rzeczywistość wzywa. Zatem, w  nieco okrojonym składzie wyruszamy.


Wilno - tam byliśmy, ale K. przypomina: byłam mała i niewiele pamiętam. Tak więc docieramy na Litwę. Nocleg w polskim domu - tuż za Wilią - niezapomniany! A potem spacer: katedra, Uniwersytet im. Stefana Batorego, kościół św. Anny i wreszcie Ostra Brama - malutka, tak inna od  "ośrodków Maryjnych". Piękna i skromna. "Panno Święta, co  w Ostrej świecisz Bramie"
Kolejny przystanek: okolice Suwałk
Niezawodna nawigacja doprowadza nas nad malownicze jezioro. Tam nasz kolejny przystanek. Oczywiście wybieramy wszystkie formy wypoczynku: kajaki, choć po naszych wcześniejszych doświadczeniach nieco rozczarowani, ale jednak opływamy jezioro, ba, W. bierze nawet pasażera na gapę, czyli poczciwą żabkę, która po dłuższej chwili zrobiła: plum i ... zniknęła.  Są też rowery i kolejna wyprawa. W górę i w dół, w górę i w dół, w górę i w dół, nieźle. A potem kolejny "trójstyk", czyli miejsce, w którym łączą się trzy granice. Kolejny, bo jeden już mamy za sobą. Kiedyś tam stanęliśmy już na granicy Polski, Słowacji i Czech, tym razem słup graniczny rozdziela Polskę, Litwę i Rosję. spacerujemy wokół, swobodnie możemy wkraczać na teren Litwy, przed ziemiami rosyjskimi przestrzegają groźnie brzmiące tablice.


K. sprawdza "pastucha"- to dla wtajemniczonych!
Wiżajny i okolice- nieoczekiwanie stają się dla nas krainą wyśmienitych serów. Rozkoszujemy się smakami twarogów z dodatkiem ziół, wędzonych, w zalewie, słowem na rozmaite sposoby. I tylko żal nam, że brak marketingu. Bowiem doznania kulinarne - wyśmienite.
Cóż dodać, pozostały nam Suwałki, stolica regionu, do której udajemy się korzystając z nieco gorszej pogody. Spacerujemy po ulicach i uliczkach i odpoczywamy w chłodzie fontanny.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Stańczykach. To niezwykłe dzieło inżynierii technicznej robi na nas niezwykłe wrażenie.


Pozostało nam pogranicze polsko-litewskie, pogranicze kultur. Dojeżdżamy do Sejn, po drodze mijamy wsie, których nazwy zapisane są w dwóch językach. Sejny objawiają nam nieco senne oblicze, które rekompensuje doskonała litewska kuchnia.
Wschodnie pogranicze żegnamy ze wzruszeniem. Kilka lat zajęło nam poznanie go od południa do północy. Jesteśmy zauroczeni pejzażami, architekturą, mieszaniną kultur, a nade wszystko mieszkańcami. Ich życzliwość, uśmiech i gościnność niezwykle nas ujęła.
Wracamy. I znów na prośbę K. skręcamy w okolice Gierłoży, by zobaczyć Wilczy Szaniec, w którym kiedyś byliśmy, ale K. nie pamięta.
Zamyślenie, zaduma ...