Czeska Praga (sylwestrowo)

 

Sylwestrowa Praga, czyli jak witaliśmy rok 2020

  Nasze „Sylwestry” były różne. Począwszy od typowo domowych, spędzanych we dwoje, gdy dzieci małe, poprzez te przy ognisku na baranowskim boisku, kończąc na wyjazdowych: sanatoryjnych (nota bene jeden z nich znacząco poprawił zdrowie W.), agroturystycznych (niezapomniany jesiotr), w końcu domowo-towarzyskich (Ed Shiran- dla wtajemniczonych). Tym razem naszym celem: Praga. Ta czeska, oczywiście. Wyruszamy w sprawdzonym, sylwestrowym gronie, czyli z E. i M.. Niegdyś jako ostatni schodziliśmy z parkietu w Kudowie Zdroju, a potem dotrwaliśmy przy wspomnianym jesiotrze do świtu. Tym razem wyruszamy 30 grudnia, by po raz kolejny odwiedzić stolicę naszych południowych sąsiadów. Jako że zarówno R. i W., jak E. i M. jadą tam po raz kolejny, nasze plany obejmują miejsca, których do tej pory nie widzieliśmy. Docieramy późnym popołudniem. Nasze lokum to hotel w mieszkalnej dzielnicy miasta, za to blisko metra! Za przyczyną M. i M., którzy kiedyś niedaleko tego miejsca nocowali, trafiamy do lokalnej (bardzo lokalnej!) piwiarni. Najważniejsze: jest piwo i co nieco do niego. Zatem: słynne utopence, które tak bardzo niegdyś zasmakowały M. oraz hermelin, niesamowity ser (coś dla R.). Atmosfera godna Szwejka. R. wspomina jego słynne przygody i równie słynne rozmowy, które już niegdyś cytowała. Tym razem opowiada, jak to dzielny wojak stanął przed lekarzami, a ci zadali pytanie: Czy potrafiłby pan obliczyć przekrój kuli ziemskiej? A rezolutny Czech odpowiedział: Nie umiałbym, proszę panów,ale i ja bym panom też mógł zadać zagadkę. Jest dom o trzech piętrach, każde piętro ma osiem okien. Na dachu są dwa dymniki i dwa kominy. Na każdym piętrze mieszkają dwaj lokatorzy. A teraz powiedzcie, panowie, którego roku umarła babka stróża?Cudowne, prawda? Prawie tak dobre, jak: to jest kura, panie generale! w C.K. Dezerterzy.

 Oczywiście, jak zwykle, W. penetruje najdrobniejsze zakątki i prosi o zdjęcie z piwowarami. 

 


Ukontentowani, wracamy spokojnych spacerkiem. Nie korzystamy z żadnych środków lokomocji: wieczór, mimo iż grudniowy, jest ciepły i bezwietrzny.

     W sylwestrowy poranek wyruszamy, by poznać mniej zatłoczoną Pragę. Naszym celem dzielnica żydowska, którą niegdyś wspólnie przeszliśmy (jak to określiła R.:przegalopowaliśmy). Zatem, klasycznie: metro i oto wysiadamy. Co prawda niezupełnie bez turystów, ale na pewno jest ich mniej niż w najbardziej znanych miejscach czeskiej stolicy. Josefov- dzielnica pełna synagog z Wysoką na czele, niedaleko ratusz z zegarem odmierzającym czas w odwrotną stronę i wreszcie Stary Cmentarz Żydowski. Najstarszy nagrobek pochodzi z 1439 (!) roku. Podobno ze względu na niewielki obszar ułożono na sobie dziewięć warstw, zawierających blisko 200 000 ludzi! To także miejsce doczesnego spoczynku rabina Lowa , legendarnego twórcy golema, który nota bene urodził się w Poznaniu. Gustav Mayrink, zafascynowany średniowieczną legendą, w swoim dramacie „Golem”, wkłada w jego usta takie oto słowa: Mówi się co prawda, że mądry człowiek z góry przewiduje, ale mędrszy, jak sądzę, czeka i na wszystko jest przygotowany.

   Na Malej Stranie wstępujemy do kościoła Panny Marii Zwycięskiej, w której pragniemy pokłonić się Dzieciątku Jezus. Praskie Jezulatko, bo tak się je powszechnie nazywa, to 47 centymetrowa figurka wykonana z drewna pokrytego woskiem. Przybyła do Czech z Hiszpanii już w XVI w. Przedstawia około trzyletnią Dziecinę, która tradycyjnie przebierana jest przez siostry w rozmaite szaty. Zaledwie część z nich możemy podziwiać, cała kolekcja liczy bowiem 300 strojów, w tym najnowszy, podarowany przez Paolo Coelho

    Przechodzimy przez most, nie ten słynny Karola i choć widzimy go z pewnej perspektywy, wcale nie żałujemy, iż nas tam nie ma. Tłumy tam, tu cisza i spokój. Powoli wspinamy się na Hradczany. Królewskie wzgórze naprawdę okazuje się wysokie... Jakoś tego nie odczuwaliśmy, wędrując tradycyjnym, turystycznym szlakiem. Wysoko widzimy klasztor norbertanów na Strahowie, podziwiamy jego niezwykłą zabudowę. Krok za krokiem zbliżamy się ku potężnym zabudowaniom, by podziwiać jego architektoniczne założenia. Co ciekawe, obecnie znów stanowią główną siedzibę zakonu (dobra przywrócono po 1989 roku). Wokół mnóstwo zieleni. Park i ogrody ją otaczające nawet zimą robią ogromne wrażenie. Jakże pięknie musi tu być latem. Już Cycero mawiał: Człowiek potrzebuje do życia ogrodów i bibliotek. Jedno i drugie oferuje wspomniany klasztor.


  Było coś dla ducha, pora na ciało. Popołudnie, za sprawą pewnego programu, postanawiamy spędzić w „Cipku”, czyli restauracji „Na rogu”, ponieważ tak tłumaczy się jego nazwa. Wypijamy wzorem Szwejka słynne czeskie piwo i nieco zawiedzeni wracamy do naszego lokum. Rezygnujemy z Sylwestra w centrum, niestety ostatnie metro odjeżdża z Vaclavskich Namesti o północy. Trochę bez sensu... Ale cóż. Spędzimy wieczór w zaciszu hotelowych pokoi. Umawiamy się na dwie, trzy godzinki. Tymczasem przy przywiezionych przez E. i M. specjałach oraz napojach wspomagających, czas płynie bardzo szybko. O północy okazuje się, że wokół nas sporo się dzieje: podziwiamy fajerwerki i radosną zabawę okolicznych mieszkańców. Tymczasem, po złożeniu życzeń, postanawiamy udać się na zasłużony odpoczynek.

  Kolejny dzień to pierwszy dzień Nowego Roku. Tradycyjnie już rozpocząć go pragniemy mszą świętą, zatem niezawodny W. odszukuje polski kościół  i tak trafiamy do kościoła św. Idziego, dominikańskiego, pełnego barokowego przepychu. Ale nie to jest ważne. Po raz kolejny R. i W., a myślę sobie, że także E. i M. w zupełnie inny sposób przeżywają ten moment dnia. W Polsce, tak sobie myśli R., jest on powszedni i nieco z przyzwyczajenia, tymczasem gdzieś na obczyźnie dostrzega się  jego wartość. Wszak nie musisz, tylko chcesz! Spokój, cisza, skupienie i do tego przepięknie radosna homilia, bardzo pozytywna, taka która inspiruje na wiele dni...


   No, ale skoro jest już prawie południe, czas na kawę. Zatem „na chybił trafił” wstępujemy do niewielkiej kawiarenki. Jak się okazuje, prowadzą ją tureccy imigranci (?), obywatele (?) ...to nieważne, znak czasu! Jest sympatycznie, smacznie i przyjemnie. Mamy zamiar wrócić do metra, zatem powolnym spacerkiem przemierzamy praskie ulice. Nasze oczy przykuwa coraz to inna kamienica, pełna secesyjnych ornamentów. I znów, po raz kolejny stwierdzamy: zwiedzanie miasta z przewodnikiem jest pouczające, ale duszę miasta odkrywa się wędrując to tu, to tam.

  Kilka przystanków metrem (R. uwielbia ten środek lokomocji) i jesteśmy w dzielnicy Vyszehrad. Tej, która dała nazwę międzynarodowemu porozumieniu. Nasza „grupa wyszehradzka” rozpoczyna od wspólnego zdjęcia, a następnie wkracza Bramą Leopolda (dla wtajemniczonych) na jej wzgórza. I cóż nas tam czeka? Najpierw ostro pod górę, wszak tu powstała pierwsza osada założona przez Libuszę, protoplastkę rodu Przemyślidów. Podziwiamy ruiny gotyckiego zamku, by dotrzeć do kościoła św. Piotra i Pawła, a chwilę później na narodową nekropolię. Tu właśnie spoczywają najznamienitsi, pisarze (Karel Capek, Jan Neruda), kompozytorzy (Bedrich Smetana, Antonin Dvorak) i inni  luminarze nauki i sztuki. Vyszehrad to cytadela z barokowymi fortyfikacjami, a z nich niesamowity widok na całe miasto. Jest piękna pogoda, zatem stajemy i zachwycamy się tym, co leży u naszych stóp.

 

   Po chwili kierujemy się ku nabrzeżu. Tym razem to K. polecała sympatyczne knajpki na barkach zacumowanych na Wełtawie. Zatem pełni nadziei na małe co nieco schodzimy, by podreperować nadwątlone siły. Nieco zawiedzeni stwierdzamy, że wszystkie są zamknięte, zatem szukamy (nie mówcie tego słowa w Czechach!) najstarszej piwiarni. Niezawodny wujek google podpowiedział nam drogę, zatem kilka chwil później siedzimy w gwarnym, pełnym o tej porze miejscu. Nasze wrażenia? Obsługa grzeczna, uprzejma, nastawiona na klienta... jedzenie, no cóż, smaczne, aczkolwiek nie porywające. Pomiędzy salami krąży Pan z akordeonem, jednakoż wszyscy, jak jeden mąż stwierdzamy: troszkę to wszystko na pokaz. Opuszczamy więc „najsłynniejsze” miejsca Pragi i wracamy na nasze peryferie. Chcemy wrócić na piwo i hermelin, ale okazuje się, że dziś to niemożliwe. Zatem wchodzimy do niepozornej restauracji na rogu. Siadamy, sympatyczny kelner podaje nam kartę. Kiedy wczytujemy się w nią, w naszą rozmowę wtrąca się klient pałaszujący coś przy sąsiednim stoliku. Poleca nam danie, dla którego tu wraca. To kaczka, podobno wyśmienita. Ta rekomendacja wystarcza W. i M. , natomiast E. i R. postanawiają spróbować czegoś innego. Jest bardzo smacznie, bardzo domowo, spokojnie i bez  innych turystów (!)

   Na zakończenie dnia ponownie wracamy do centrum. Wzorem wielu miast europejskich także Praga rezygnuje z fajerwerków na rzecz mappingu. Mieliśmy już okazję zobaczyć coś podobnego w Barcelonie, zatem z ciekawością wyruszamy ponownie do centrum, Na budynku Teatru Narodowego, czyli Narodnoje Divadlo, rozpoczyna się przepiękny spektakl. Łączy światło i dźwięk, do tego można przy tym skosztować grzanego wina... cóż więcej nam potrzeba?


SYLWESTROWY MAPPING 

    Powoli kończy się nasz sylwestrowy wypad do Pragi. Po raz kolejny odkryliśmy jej nowe oblicza, zasmakowaliśmy nie tylko dobrych potraw, ale i słynnego piwa. Gaba Kulka tak określiła uczucia po wizycie w tym mieście. W Pradze cudowne jest to, że jesteśmy nie u siebie, a czujemy się, jakbyśmy byli u siebie. 2 stycznia wyruszamy w drogę powrotną i już zastanawiamy się, gdzie poniosą nas „nogi” na przyszły rok. Wszak każdy Nowy Rok to pusta księga zawierająca 365 stron i tylko od nas zależy, jak je zapełnimy.

POZOSTAŁE FOTOGRAFIE