Barcelońskie uliczki

          
  Jeszcze w grudniu kiedy usłyszałam: Barcelona, moje skojarzenia były oczywiste. Gaudi – niezwykły, natchniony architekt, Camp Nou i klub znany na całym świecie, no i , oczywiście, „Cień wiatru” Carlosa Ruisa Zafona. I piosenki: uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wyskoczy Boniek. Tak, tak, niegdyś z pasją oglądałam mecze naszej reprezentacji, ale to już przeszłość (od czasu kiedy pieniądze i kibole wypaczyli oczywiste piękno tego sportu, w którym „piłka jest okrągła, a bramki są dwie”) Nota bene: taki malutki folder, chyba mało znany: „Murhard dzień po dniu”, zapis pobytu naszej reprezentacji na Mistrzostwach Świata w 1974, polecam, tylko dla koneserów.

        
  I bezwzględnie rewelacyjna piosenka z filmu Woody Allena! Barcelona!!!
     Teraz, po powrocie, kolejność zupełnie uległa zmianie. Po pierwsze: barri gotik, potem ogrody, wzgórza, „Cień wiatru”, La Rambla, Barcenoletta i oceanarium, a dopiero potem Gaudi i piłka.
      Podróżując po Europie widzieliśmy już wiele przykładów budowli gotyckich i spacerowaliśmy uliczkami średniowiecznych miast i miasteczek. Zachwycało nas włoskie Orvieto i portugalska Batalia. Jednak Barcelona z  plątaniną uliczek ma w sobie niezwykły urok. Urzekają kamienice z niezwykłymi rzygaczami, kamienne detale godne mistrzów i kolorowe mozaiki Do tego należy dodać fontanny i wszechobecny gwar uśmiechniętych ludzi. Wkraczając w progi katedry, milkniemy. Zadzieramy głowy, by podziwiać rozetę i sklepienie, wokół rzeźbione ołtarze i krypta patronki miasta, św. Eulalii. Wychodzimy na dziedziniec, a tam dociera do nas wrzask hodowanych gęsi, które spokojnie pasą się wśród tłumu fotografujących ich turystów... Jak komentuje W.: widocznie biskup lubi gęsinę ( poznaniacy niegdyś przyrządzali ją  11 listopada).
       Nasz hotel mieści się zaledwie kilkadziesiąt metrów od palcu Jaime, zatem w samym sercu historycznej części miasta. Dzięki temu (mimo trzeciego piętra) słyszymy, co dzieje się wokół. Dość szybko przekonujemy się, że życie w tym mieście toczy się przez wiele godzin...


   W kolejnych dniach docieramy do kościoła Santa Maria del Pi i św. Anny (śladami bohaterów Zafona), by ulec urokowi tych świątyń. Wybieramy się na skraj miasta, do klasztoru Pedralbes, daleko od zgiełku i gwaru. I tam dopiero dotykamy misterium średniowiecza. Kilkusetletnie freski, malownicze krużganki w pełnym słońcu, choć to dopiero luty. Wewnątrz niezwykłe zbiory malarstwa i rzeźby. Jedne piękniejsze od drugich. Ja zatrzymałam się na dłużej przy dyptyku  i  rzeźbie św. Anny prowadzącej Maryję Dziewicę za rękę. Niezwykłość tego miejsca podkreślają cele mniszek, skromne, malutkie, bardzo ubogie. Przyciąga nas klasztorna kuchnia z piecem otoczonym kafelkami i spiżarnia pełna beczek. ….


   „Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście” - piosenka Jonasza Kofty niezwykle oddaje charakter Barcelony. Słynne parki: Ciutadella, Guell, z labiryntem Horta, prowadzące na wzgórze Montjuic, czy też mniej znane skwery urzekają nawet zimą. Przestronne alejki Ciutadelli przeplatają  liczne stawy i oczka wodne. Nad parkiem dominuje potężna fontanna, a jedną z atrakcji stanowi mamut naturalnej wielkości. Kolejne niezwykłe miejsce to labirynt Horta, podobnie jak monastyr, oddalony od centrum miasta. Warto jednak podjąć trud dotarcia, aby wejść w kręte, zielone ścieżki labiryntu i spróbować dotrzeć do jego centrum, a potem znaleźć drogę powrotną ( a to wcale nie takie łatwe). Na wzgórze Montjuic dotarliśmy kolejką linową z Barcelonetty.  Podniebna jazda (dosłownie), w dole miasto, jeśli ktoś ma słabsze nerwy, nie radzę. Za to, by dotrzeć na wzgórze przechodzimy przez szereg połączonych ze sobą ogrodów. Piękne słońce oświetla miasto i port, a my z góry odszukujemy znane nam już miejsca. Ścieżka prowadzi nas wzdłuż zielonych gościńców, na których kwitną kaktusy,  a drzewa wypuszczają pierwsze pąki. Niektóre zaczynają kwitnąć...
    Na wzgórzu nie tylko podziwiamy potężny zamek, ale i leniwie wygrzewamy się w południowym słońcu przy lampce hiszpańskiego wina... Nad Barceloną góruje Tibidabo, z którego rozpościera się niesamowity widok. Tam też dotarliśmy, lecz uprzedzamy:  jeśli ktoś chce się na nie wybrać, lepiej sprawdzić, czy kursuje kolejka. W przeciwnym wypadku na śmiałków czeka prawie dwugodzinny, monotonny marsz pod górę...


       Najbardziej rozpoznawalną budowlą miasta jest oczywiście Sagrada Familia. Ta niebotyczna świątynia powstaje od ponad stu lat, a jej ukończenia oczekuje się w następnym dziesięcioleciu. Każda fasada jest zupełnie inna, mnóstwo wież i wieżyczek, zresztą chyba każdy widział tę świątynię. Gaudi – rzeczywiście niezwykły, natchniony architekt, pozostawił po sobie nie tylko ten budynek. Zatem ruszyliśmy jego śladem. Zobaczyliśmy Casa Mila i Casa Batlio, zawędrowaliśmy wreszcie do parku Guell. Obowiązkowe „punkty” programu turystycznego. Chwilę wytchnienia daje nam odpoczynek na 150 - metrowej ławce zaprojektowanej przez samego mistrza. Słynna jaszczurka, symbol miasta, mimo wczesnej pory jest oblegana przez spacerujących. A ja już wiem: podziwiam, Gaudi jest rzeczywiście niesamowity, ale zdecydowanie to nie moja estetyka. Niecodzienna wizja realizowana w niekonwencjonalny sposób na pewno budzi uznanie. Ja jednakowoż wolę zanurzyć się w średniowieczne zaułki, odszukać ukochany modernizm, czy jak kto woli secesję, podziwiać nowoczesne osiedla pozostałe po wiosce olimpijskiej.   



       Dotarliśmy również na Camp Nou, ale szczerze mówiąc, widok stadionu nieco nas rozczarował. Znacznie większe wrażenie wywarła na nas monachijska Allianz Arena. Jako, że nie należymy do zagorzałych fanów piłki nożnej, wystarczyło nam kilka chwil na wykonanie zdjęć, a potem wyruszyliśmy z powrotem.
     Po drodze zauważyliśmy niezwykłą barcelońską nekropolię. Nie wiem, jak to określić. „Blokowisko” krypt, w których spoczywają doczesne szczątki mieszkańców miasta. Uderzają dwie rzeczy: bogatsi ( zapewne) mają osobne nagrobki, pozostali „miejsce w ścianie”...W tym miejscu pozwolę sobie na kolejną osobistą dygresję (ale przecież ten blog nigdy w zamierzeniu nie miał być zwykłym przewodnikiem). Mój stryjek, historyk, profesor, a przede wszystkim Wspaniały Człowiek, opowiadał kilkanaście lat temu o swoim służbowym pobycie w Argentynie. Tam właśnie zobaczył cmentarz zupełnie inny od naszych, polskich. To Jego słowa powróciły do mnie w Hiszpanii. Tak właśnie wyglądały cmentarze argentyńskie, a ja myślę sobie, czy tak nie byłoby lepiej? Zamiast przepychu i licytowania się (szczególnie na Wszystkich Świętych), jeden znicz i jeden bukiet kwiatów. Wszak najważniejsza jest modlitwa i wspomnienie.


    Barcelona to także słynna La Rambla – aleja, czy raczej deptak dostarczający wielu wrażeń. Z jednej strony Plac Kataloński z niezwykłymi budynkami i fontannami, z drugiej Kolumna Kolumba. Pośród nich stragany i straganiki, gwarne kafejki, a wszystko w otoczeniu pięknych kamienic. Prawdziwy tygiel narodowości- mieszają się najrozmaitsze języki całego świata.
   Oceanarium – mamy w pamięci lizbońskie bobry, które chyba na zawsze pozostaną w opowieściach rodzinnych. Z ciekawością wkraczamy w podwodny świat. Zachęceni przez naszych przyjaciół z ciekawością rozglądamy się wokół.  Na początku zwyczajnie: akwarium , rybki, mniej lub bardziej egzotyczne, ale przecież, tylko rybki. Dopiero potem się zaczyna: ruchomy podest wiedzie nas przez zupełnie bajkowy świat. Nad nami pływają płaszczki, ryby- głowy, ba, zdarzają się rekiny. Wrażenia niesamowite!


    Aż boję się po raz kolejny powtórzyć: Barcelona. Ale jak w inny sposób opowiedzieć o spotkanych ludziach? Zacznijmy od hotelowego recepcjonisty. Życzliwy, uśmiechnięty, zawsze chętnie udzielający pomocy. Równie sympatycznie wspominamy Panią, która zapytana (po angielsku) jak dojść do labiryntu Horta, z niezwykłą prędkością (po hiszpańsku) i równie zamaszystą gestykulacją próbowała nam pomóc. Wreszcie machnęła ręką, zapaliła papierosa, kiwnęła na nas i lekkim galopem podprowadziła do właściwego przejścia. Było też spotkanie sentymentalne: na terenach wioski olimpijskiej, w nowoczesnej części miasta w naszą polską (oczywiste) rozmowę, wtrąciła się bardzo elegancka starsza pani. Zapytała, czy jesteśmy z Polski, a kiedy potwierdziliśmy, okazało się, że przez wiele lat mieszkała w Warszawie, pracowała w ambasadzie hiszpańskiej i miała męża Wojtka. Dopiero dwa lata temu powróciła do Barcelony. Nadal świetnie mówiła w naszym języku, choć przyznała, że od śmierci męża nie ma zbyt wielu okazji, by rozmawiać po polsku. Ujęła nas swoim ciepłem i życzliwością, z jaką mówiła o naszym kraju i rodakach. Rozczuliła nas wspomnieniami z Międzynarodowych Targów Poznańskich, na których także bywała. Na pożegnanie ucałowałyśmy się serdecznie! 


   Istniejemy, póki ktoś o nas pamięta - mówiła Nuria Monfort, bohaterka „Cienia wiatru” . Barcelona co chwilę odkrywała przed nami inne oblicze. Sagrada Familia i zjawiskowa architektura Gaudiego zadziwiła nas niebotycznie. Urzekły rozliczne ogrody, wzgórza, gotyckie i modernistyczne zabytki. Zachwycili pogodni i otwarci ludzie. A na koniec zapadła w pamięć smakowita kuchnia śródziemnomorska, w której króluje paella i owoce morza (polecamy Targ La Borgueria). To wszystko w jednym miejscu. Zaledwie trzy godziny lotu od Poznania.