Śladami Ordynacji Zamoyskich



W "Potopie",  Henryka Sienkiewicza oczywiście, znajduje się doskonały opis, jak to Szwedzi stanęli pod Zamościem i postawili ultimatum Sobiepanowi Zamoyskiemu. Mianowicie zażądali oddania miasta pod panowanie króla Gustawa w zamian oferując, krótko mówiąc: gruszki na wierzbie. Sobiepan za namową Zagłoby obiecał królowi szwedzkiemu... Inflanty. Ta doskonała anegdota przypomina się, kiedy staje się na rynku tego przepięknego miasta. Założył je prawdziwy człowiek renesansu, dziadek wspomnianego Sobiepana, kanclerz króla Zygmunta Augusta, Jan Zamoyski. "Wymyślił" miasto, które zamieszka około 3 000 ludzi, zaprojektował je, nakazał zbudować i otoczyć murami. A potem stworzył ordynację, która przetrwała aż do końca II wojny światowej. Ordynacja Zamoyskich to kolejny cel naszej podróży.
    Zwierzyniec- niewielka, urokliwa miejscowość, na skraju której, ponownie korzystając z agroturystyki, mieszkamy. Dzieci to już raczej nie dzieci, zatem znów należy wakacyjny wypoczynek zróżnicować. czyli: dla każdego coś miłego!
    R. nie odpuszcza: historia, czyli Zamość. A w nim katedra, muzeum i niezwykle urokliwe kamieniczki otaczające rynek. I przepiękny ratusz z niezwykłymi schodami. Dla młodszej części rodziny rarytas: darmowe wi-fi. Oczywiście obowiązkowo: katedra, ale i muzeum broni (a właściwie skansen) i muzeum z drzewem genealogicznym właścicieli miasta.


     Dla MPK rekreacyjna część wakacji: rowery! Wokół Zwierzyńca, w Roztoczańskim Parku Narodowym i okolicach, prawie dwieście (!) kilometrów ścieżek rowerowych. Jedna z nich prowadzi do słynnego Szczebrzeszyna, w którym chrząszcz brzmi w trzcinie, a Szczebrzeszyn z tego słynie.  Pod pomnikiem chrząszcza obowiązkowe zdjęcie "żuczków", czyli rodzinki w komplecie, choć upał dawał się we znaki! Kilkadziesiąt metrów dalej centrum miasteczka: kościół i po raz kolejny w naszych wędrówkach synagoga. Na styku kultur. Kolejne wiodą  nad stawy, nad którymi pasą się tarpany, do rezerwatu bobrów i pomnika upamiętniającego powstańców z 1863 r. (R. chichocze: dwie pieczenie przy jednym ogniu)


      Kajaki- kolejny spływ. Znów rzeczka wije się, zakręca, malowniczo płynie i kolejny: klops. Niezawodny P. wchodzi do wody, przenosi, przepycha, przeciąga kajaki... nie tylko nasze.
Aż nareszcie jeden z kolejnych wieczorów: W. zarządza rodzinne ognisko. To oznacza, że W. i MPK ruszają w las w poszukiwaniu drewna, a R. przygotowuje "małe co nieco". Życzliwy sąsiad troszeczkę pomaga w roznieceniu ognia, ale za to wieczór jest piękny! Słychać nie tylko mniam, mniam, ale i gawędy- bajania, a wreszcie wspólnie śpiewane piosnki i piosneczki Kołysanki i modne przeboje przeplatają turystyczno- biesiadne hity. Zapada zmrok...już świat rozkołysany... odpłynął dzień, by jutro wrócić znów...

    Kolejny piękny zakątek naszego kraju pozostawiamy za sobą. Wyjeżdżamy zauroczeni tym, co zastaliśmy: renesansowy Zamość, dziesiątki dróg rowerowych, wiodących ścieżkami Roztoczańskiego Parku Narodowego, spływy kajakowe... Wreszcie prześliczny Zwierzyniec z kościołem na wodzie. I romantyczną opowieścią o romansie między Marią, wtedy jeszcze Zamoyjską, a Janem Sobieskim, wtedy porucznikiem...


Wyruszamy do słynnego Kazimierza nad Wisłą. Jednakże, jak często czynimy, nasza droga "zakręcowywuje", krótko mówiąc; wstępujemy do Kozłówki, siedziby rodu. W swoich wędrówkach widzieliśmy już wiele pałaców, ale to, co zastaliśmy w tej niewielkiej dziś miejscowości, przechodzi nasze wyobrażenia. Zaczynamy od powozowni i rosarium, a potem wkraczamy w progi magnackiej siedziby. Imponujące drzewo genealogiczne pozwala prześledzić losy kilkunastu ordynatów. R.zachwyca się wszystkim, począwszy od posadzki poprzez zastawę na dwieście osób(!) a na wyposażeniu kończąc. W. ma swoją sesję fotograficzną, a MPK z ciekawością oglądają muzeum socrealizmu. "Wróg nas kusi coca-colą", wizerunki Stalina, przodowników pracy, plakaty propagujące plan sześcioletni... Wiele tak zwanych eksponatów musimy objaśniać, ale w tym przypadku cieszymy się, że tę epokę mamy za sobą. Jeszcze rzut oka na ogrody i ruszamy do celu.


Kazimierz nad Wisłą- maleńki, klimatyczny rynek, ruiny zamku, no i bulwary nad Wisłą. Szkoda, że wszystkie knajpki zamykane są około 20, chciałoby się jeszcze posiedzieć. Jak na niespokojne duchy przystało wsiadamy na rowery, by przejechać szlakiem, który wiedzie przez wąwozy otaczające miasto. Niestety najpierw jest pod górkę, dość stromą "górkę", co sprawia, że żeńska część rodziny prawie rezygnuje. Na szczęście zaczyna się zjazd. Wąwozy przepiękne, P. szaleje! M. i K. dają radę, W. nie odpuszcza, za to R., jak na stateczną mamę przystało - rezygnuje i prowadzi rower.


Kolejna trasa wiedzie nas do Janowca (przez Wisłę przeprawiamy się promem). Jak wspomina W. : jedyny zamek, na którego dziedziniec wjechał rowerem! Obok dwór szlachecki, dziedzictwo naszej kultury. Z Kazimierza robimy wypad do Puław, by zasiąść na chwilę w świątyni dumania i do Nałęczowa, gdzie M. grozi paluszkiem: nie całujcie się smarkacze!. K. dostaje to, co K. lubi najbardziej: gorącą czekoladę. Ale jaką! Palce lizać. Żegnając nadwiślańskie miasteczka zaczynamy planować kolejne wyprawy.