Na balkonie Europy

 
             Fatima, futbol, fado... - trzy razy f! W taki sposób przewodniki turystyczne zachęcają do podróży do kraju, który nazywany bywa balkonem Europy. Wyruszyliśmy tam przypadkowo. A zaczęło się tak: po powrocie z Tunezji M. poinformowała R. i W., że zakwalifikowała się do studenckiego programu Erasmus i w zimowym semestrze studiować będzie w Porto. Cóż, trochę daleko, serce boli, ale  z drugiej strony: to dobrze, że młodzi mogą swobodnie przemieszczać się po naszym kontynencie, poznawać nowe państwa i ich kulturę.
           Kiedy M. wyrusza, zapada decyzja: odwiedzimy was (was, ponieważ z Poznania wyruszają we dwie).  Zatem w początkach Wielkiego Tygodnia, jak to dziś z perspektywy czasu oceniamy, trochę na wariackich papierach, wyruszamy. Późną nocą docieramy do celu. Za sobą mamy prawie 3000 km! Zatem w środę postanawiamy pospacerować po okolicy. Jak się okazuje, jesteśmy w Matosinhos - miasteczku, które przylega do granic Porto.


Ostatnia dekada marca- u nas jeszcze zimowe śniegi- a tu już wiosna! Mieszkanie wynajmowane przez trzy studentki to nie tylko trzy pokoje i kuchnia, ale także przepiękne patio pełne zieleni.Wyspawszy się solidnie, wyruszamy.  Kiedy nadchodzi pora obiadowa, wstępujemy do maleńkiej knajpki. Zamawiamy bacaliau - dorsza, którego w Portugalii przyrządza się, podobno, na 365 sposobów. Jest bardzo smacznie,  a przy tym bardzo rodzinnie. Poznajemy gościnność południowców.


   Kolejnego dnia rozpoczynamy naszą przygodę z Portugalią. Zamierzamy, z kilkoma przystankami, dotrzeć do Lizbony. Zatrzymujemy się w Fatimie. To niewielkie miasteczko na początku XX wieku stało się miejscem objawień trojga pastuszków. Łucja, Franciszek i Hiacynta doświadczyli obecności Matki Bożej. To tu właśnie prosiła o modlitwę różańcową, ale także powierzyła trzy tajemnice. Tę ostatnią wyjawiono dopiero pod koniec wieku XX. Dotyczyła cierpień papieża. Chyba nie ma  Polaka, mamy taką nadzieję, który nie pamięta o zamachu na Jana Pawła II dokonanego w rocznicę pierwszych objawień 13 maja. Chyba nie ma Polaka, mamy taką nadzieję, który nie pamięta o pielgrzymce naszego Rodaka i pozostawieniu kuli wyjętej z ciała.
        Z wielkim wzruszeniem stajemy w sanktuarium. Otacza nas blichtr współczesnego świata. Stragany i straganiki, knajpki i rozmaite hotele. Jednak ktoś, kto chce, zobaczy. Maleńką figurkę Maryi, pielgrzymów na kolanach przemierzających dziedziniec bazyliki, zapalone świece.  "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" - mawiał Mały Książę, a wiele lat później w doskonałej animacji "Król Lew" powtórzył jeden z bohaterów: :Patrz poza to , co widzisz...  Zapalamy świecę. Jedziemy dalej. 


Przed nami Lizbona - pierwsze wrażenie-tygiel narodowości. Wędrujemy ulicami miasta to w górę to w dół i ulegamy urokowi wąskich uliczek i szerokich placów. Oczywiście katedra, ale także miejsce narodzin św. Ignacego Padewskiego, zamek i szereg zaułków. W oceanarium aprobujemy pozycję bobrów, które ze stoickim spokojem "leżakują", nie zważając na grupy turystów. Od czasu do czasu leniwie lekko zmieniają  położenie swego ciała. Od tego momentu RWMPK do swojego rodzinnego slangu wprowadzili powiedzenie "na bobra", które oznacza słodkie lenistwo...


   Z kolejki linowej podziwiamy nie tylko ocean, ale także tereny EXPO. Wracamy do centrum miasta, by słynną windą Eiffla wjechać do górnego miasta. Niestety pora pożegnać stolicę Portugalii. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na Cabo de Roca, najdalej wysuniętym punkcie Europy. Stojąc na wysokim urwisku R zastanawia się, jak można wyruszyć na bezkresne morze? 


Navigare necesse est -konieczne jest żeglowanie- zawsze znajdowali się zuchwalcy, którzy wypływali w morze, by pokonać morski żywioł i dotrzeć na nieznane lądy. Nie na darmo nazywa się ten kraj balkonem Europy. Stojąc na wysokim klifie, na myśl przychodzą słowa Miłosza: dzień taki szczęśliwy (...) przed sobą widziałem tylko niebieskie morze i żagle"   
    W drodze do Porto zatrzymujemy się w Obidos, średniowiecznym miasteczku otoczonym murami obronnymi. Najbardziej podobają nam się owocujące drzewa cytryn i pomarańczy, po które można sięgnąć ręką. Doskonale smakuje miejscowy specjał...
 


   Jako że nadchodzi Wielkanoc, R przy pomocy M i K przygotowuje polskie święta. Z przepastnego bagażnika pojawia się zakwas na żurek, kapusta kiszona na bigos, ba! nie brakuje nawet szparagów, które zawinięte w szynkę spoczną w galarecie! Trochę to szalone, ale za to śniadanie wielkanocne w patio ogrodu smakuje wyśmienicie. Rodzinną niedzielę kończymy nad oceanem. Kawa i lody w pełnym słońcu - czy może być coś piękniejszego?



     Pozostał nam jeszcze jeden dzień: spacerujemy uliczkami Porto, schodzimy na ribeirę, podziwiamy azuleros. We wspomnieniach pozostanie smak porto- pełen słońca i morskiej bryzy, niezwykłe pejzaże, manueliński gotyk, tak inny od francuskiego i polskiego, a przede wszystkim uśmiechnięte i życzliwe twarze spotkanych ludzi. Warto byłoby tu powrócić...