Słoneczna Italia...
Ale żeby tam dotrzeć przed nami ponad tysiąc kilometrów. Decydujemy się trasę przebyć w dwóch etapach: do Bawarii i do celu. Zatem przybywamy, zachwycając się niemieckim systemem dróg, do malutkiego Essing. Hotel wygląda, jak gdyby przykleił się do ściany skalnej. Dzieciaki przywołują mnie do swojego pokoju i proszą, abym spojrzała przez okno. Otwieram i ... pół metra przede mną skała! Piękny widok!
Z kolei z naszego okna, widzimy kościółek i zabudowania gospodarskie. Po krótkim odpoczynku wychodzimy na mały rekonesans po miejscowości. Dochodzimy do najdłuższego wiszącego w Europie mostu drewnianego (tak podaje przewodnik), czytamy o napoleońskich żołnierzach, a przede wszystkim podziwiamy charakterystyczne dla Bawarii "Luftmalerei" czyli obrazy na ścianach domów. Większość ma charakter obyczajowy, przedstawia okoliczne pejzaże i budynki, zwyczajny dzień mieszkańców. Część z nich ilustruje wydarzenia biblijne, szczególnie ze Starego Testamentu.
Przechadzkę kończymy, jakżeby inaczej, w lokalnym browarze, gdzie kosztujemy chmielowy napój. Zapamiętamy Essing i jego niezwykłą urodę, spokój i ciszę. A tak blisko do autostrady. A stamtąd: wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
Ale żeby tam dotrzeć przed nami ponad tysiąc kilometrów. Decydujemy się trasę przebyć w dwóch etapach: do Bawarii i do celu. Zatem przybywamy, zachwycając się niemieckim systemem dróg, do malutkiego Essing. Hotel wygląda, jak gdyby przykleił się do ściany skalnej. Dzieciaki przywołują mnie do swojego pokoju i proszą, abym spojrzała przez okno. Otwieram i ... pół metra przede mną skała! Piękny widok!
Z kolei z naszego okna, widzimy kościółek i zabudowania gospodarskie. Po krótkim odpoczynku wychodzimy na mały rekonesans po miejscowości. Dochodzimy do najdłuższego wiszącego w Europie mostu drewnianego (tak podaje przewodnik), czytamy o napoleońskich żołnierzach, a przede wszystkim podziwiamy charakterystyczne dla Bawarii "Luftmalerei" czyli obrazy na ścianach domów. Większość ma charakter obyczajowy, przedstawia okoliczne pejzaże i budynki, zwyczajny dzień mieszkańców. Część z nich ilustruje wydarzenia biblijne, szczególnie ze Starego Testamentu.
Przechadzkę kończymy, jakżeby inaczej, w lokalnym browarze, gdzie kosztujemy chmielowy napój. Zapamiętamy Essing i jego niezwykłą urodę, spokój i ciszę. A tak blisko do autostrady. A stamtąd: wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
I pini - mały camping w okolicach Rzymu, wokół pinie i gaje oliwne. Pejzaż południa! Pozostawiamy samochód i miejscowym autobusem wyruszamy do Wiecznego Miasta. Wędrówkę zaczynamy od Piazza del Popolo, jak starożytni wkraczamy przez bramy miasta, by zobaczyć jego najciekawsze zakątki. W sierpniowym słońcu docieramy do Fontanny di Trevi, tradycyjnie wrzucamy drobne monety, by kiedyś tu jeszcze powrócić.
Przy słynnych schodach hiszpańskich zatrzymujemy się w maleńkiej "gelateria" - lodziarni, zachwycamy się lodami i kawą. Panteon - niezwykły świadek umiejętności technicznych, ale i przemijającego czasu. Trzeba koniecznie dotknąć murów, przyłożyć do nich czoło, a przemówią wieki. Przy Koloseum kolejny przystanek i znów chwila refleksji - to miejsce, gdzie cesarz realizował słynną zasadę "Panem et circenses". Gdy lud buntował się, dostawał chleb i zaczynały się igrzyska. Gladiatorzy wznosili dłonie i zapowiadali: Ave Caesar, morituri te salutant! Idący na śmierć, pozdrawiają cię. Krwawe walki na śmierć i życie. Starożytny Rzym, to także Circus Maximus. Te dwie areny były świadkiem męczeństwa wielu chrześcijan. I jeszcze "usta prawdy". Niezwykła legenda mówi o tym, że jeśli ktoś jest kłamcą i wsunie w nie dłoń, spotka go zasłużona kara. Śmiało próbujemy. Widocznie nic wielkiego nie mamy na sumieniu, bo nadal zachowujemy prawe dłonie...
Watykan - serce kościoła. R. ze szczególnym wzruszeniem przypomina swój studencki pobyt w tym miejscu i prywatną audiencję u Jana Pawła II. Schodzimy do grobu naszego Wielkiego Rodaka. Dziesiątki myśli kołaczą się po głowie... W bazylice jak zwykle tłumy turystów, niekoniecznie pielgrzymów. Od razu można rozpoznać, kto przyjechał tu, by "zaliczyć" kolejną atrakcję, a komu wzruszenie nakazuje milczenie. Wpatrujemy się w niezwykle piękną twarz Piety, zadzieramy głowy, by dostrzec napis: Tu es Petrus...
Tak wiele miejsc pozostało w pamięci, tak wiele chciałoby się jeszcze zobaczyć. Nic straconego, wszak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
Tymczasem wyruszamy na wzgórze Monte Cassino.
"Czerwone maki na Monte Cassino zamiast rosy piły polską krew (...) przejdą lata i wieki przeminą, (...) i tylko maki na Monte Cassino czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosły krwi" - słowa żołnierskiej piosenki nabierają niezwykłego znaczenia, kiedy wjeżdża się na sąsiednie wzgórze, na którym mieści się polski cmentarz wojskowy. Mamy to szczęście, iż relację z walk znamy nie tylko z doskonałego reportażu Melchiora Wańkowicza, ale także z ust żołnierza gen. Andersa, mieszkańca Baranowa, pana Zbigniewa Dłużniewskiego. O swoim niezwykłym losie od momentu wywiezienia do Kazachstanu aż do wstąpienia do armii Andersa opowiadał nam kilkukrotnie. We wspomnieniach zawsze niezwykłe miejsce zajmowała opowieść o zdobywaniu wzgórza Monte Cassino, kiedy to jako sanitariusz miał za zadanie znosić rannych do punktu opatrunkowego. Dziś pozostało niewielu świadków tych wydarzeń.
Z podziwem i zdumieniem przyglądamy się stromemu wzgórzu, na które trudno podjechać, a co dopiero walczyć o nie pod pełnym ostrzałem. Słowa: Przechodniu, powiedz Polsce... nie tylko porównują naszych żołnierzy do starożytnych herosów. Czujemy się dumni, kiedy możemy powiedzieć: to nasi Rodacy.
Po Rzymie i Monte Cassino "przenosimy" się, a w rzeczywistości przejeżdżamy do Loreto. Dla R. to kolejna część podróży sentymentalnej śladami studenckiej pielgrzymki. "Był w Nazarecie dom" tak zaczynała się jedna z oazowych piosenek. Był w Nazarecie, a teraz w Loreto. Matka Boska Loretańska, przepiękna, jak zwykle lekko uśmiechnięta, lekko zamyślona. Róża Duchowna, Panna chwalebna, Matka Kościoła, Królowa Aniołów- to tylko niektóre określenia z litanii loretańskiej. Często ją słyszymy, szczególnie w maju, ale rzadko kojarzymy z tym niewielkim włoskim miasteczkiem.
Przedostatni odcinek naszej peregrynacji wydaje się stosunkowo prosty, autostradą do Wenecji. Niestety, alternatore caputto, krótko mówiąc awaria samochodu powoduje, że nie dojeżdżamy do kolejnego campingu, a noc spędzamy częściowo w samochodzie, częściowo na paletach... Dopiero rankiem podjeżdża laweta, a przesympatyczny kierowca okazuje prawdziwy włoski temperament. M. doskonale zdaje egzamin ze znajomości języka włoskiego. Tymczasem W. rezygnuje w warsztacie z wyjaśnienia, że nawaliły SZCZOTKI i tylko wystarczy je wymienić, niekoniecznie cały alternator. I choć wyraźnie mówił: SZCZOTKI i silnie używał przy tym rąk, w końcu machnął ręką i zadał tylko jedno pytanie: quanto costa...
Szczęśliwie, po niezwykłej przygodzie, z jednodniowym opóźnieniem dotarliśmy do Lido. Stamtąd po zasłużonym odpoczynku i kąpieli nie tylko w basenach, popłynęliśmy do miasta Casanowy i dożów.
Venice, Wenecja - niezwykłe miasto na kilkuset wysepkach. Centrum średniowiecznego świata do dziś epatuje niezwykłym bogactwem. Architektoniczne cuda: Pałac Dożów i bazylika św. Marka od wieków niezmiennie budzą zachwyt. A my, tradycyjnie już, powoli spacerujemy po krętych uliczkach, odnajdujemy te bardziej znane, ale i te nieopisywane w przewodnikach budowle. P. , jak przystało na miłośnika "Ojca chrzestnego", wstępuje do Banco Siciliana...
Słoneczna Italia łączy niezwykłe zabytki z codziennością. Nic więc dziwnego, że każdy z nas znalazł tu coś dla siebie. I pewnie wrócimy tu. Wszak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu ...