Czy istnieje spaghetti po bolońsku ?


        Przewrotne i prowokacyjnie postawione pytanie kieruje ku słynnemu na cały świat sosowi pomidorowemu.  A przynajmniej lubianemu i znanemu w Polsce od wielu lat. Ale zarówno R. jak i W.  doskonale wiedzą, że nie ma ryby po grecku w Grecji, ani szwedzkiego stołu w Szwecji... Zatem wyruszają do tego, niezwykłego przecież, miasta. Troszkę niespodziewanie, gdyż przelot i pobyt w hotelu to prezent od M. i M. pewnie z małą M. włącznie (reszta dla wtajemniczonych).
  Zaledwie dwie godziny lotu od Warszawy (a konkretnie od Modlina) rozpościera się niezwykła, pełna uroku i zadziwiających miejsc, siedziba najstarszego uniwersytetu na świecie. Na naszej liście kilkanaście punktów skrupulatnie przygotowanych przez W. W skrócie można rzec: warto zobaczyć, odpocząć, zjeść. Punkt pierwszy to oczywiście hotel. Okazuje się, że mieści się niedaleko dworca, do którego dojechaliśmy z lotniska. R. i W. mają już kilka transferów za sobą i choć z małymi obawami (głównie R. z racji niekoniecznie doskonałej znajomości języka) bez problemów docierają na miejsce. Jak zwykle trzeba coś zjeść, zatem króciutki spacer po okolicy i okazuje się, że mieszkamy kilkaset zaledwie metrów od zabytkowego centrum.  


      Po wieczornym posiłku czeka nas zasłużony odpoczynek, całkiem przyjemne śniadanko i wreszcie: spacerek. Wyruszamy, a nasz cel numero uno , jak mawiają Włosi , to najważniejszy kościół i plac tego miasta. Zatem stajemy i... podziwiamy fontannę Neptuna, skądinąd pozdrawiamy zarówno Gdańsk, jak i jego mieszkańców. Rozglądamy się wokół, a R. pokazuje W. ciekawostkę, o której dowiedziała się (a jakże) z internetu. To wzorzec cegieł, używanych w średniowieczu, a umieszczony na murze jednego z pałaców. Warto także dodać, iż miasto to różni się od wielu innych, ponieważ niemal w całości zbudowane jest właśnie z cegły. I to od jej koloru wywodzi się określenie "czerwona Bolonia". Zatem podziwiamy Piazza Maggiore, który otoczony jest przepięknymi gotyckimi budynkami. Najstarszy z nich to Palazzo Podesta, ale nasz podziw wzbudzają również pozostałe gmachy. Są świadectwem niegdysiejszej  potęgi Bolonii.  Rozglądamy się wokół.  R. przypomina: patronem tego niezwykłego miasta jest mało w Polsce znany św. Petroniusz i to jemu poświęcono olbrzymią bazylikę. Wspomniany święty był rzymskim urzędnikiem, który pod wpływem podróży został duchownym, a w konsekwencji biskupem Bolonii. Jego dwoma głównymi osiągnięciami była naprawa wielu budynków i kościołów oraz budowa klasztoru świętego Stefana. Natomiast bazylika pod jego wezwaniem jest szóstym kościołem co do wielkości w Europie.  Urzekające wnętrze dostarcza wielu przeżyć estetycznych. Nie sposób nie wspomnieć o przepięknej kaplicy muzycznej i o jej jednym z najcenniejszych symboli: najstarszych funkcjonujących organach świata. Warto wspomnieć o jeszcze jednym- to najdłuższa na świecie, bo licząca 67 metrów, wskazówka zegara słonecznego. Przez otwór w sklepieniu wpada cienki promień światła i wskazuje na posadzce bazyliki miesiąc i dzień. Po zachwytach artystycznych pora na doznania duchowe. Najpierw chwila modlitwy przy relikwiach patrona tego miejsca. „Modlitwa nie zmienia postanowień Boga, ale zmienia tego, kto się modli” powiedział Soren Kierkegard, a dokonania świętego są tego dowodem. Przecież jako syn patrycjusza mógł prowadzić dostatnie życie, wspinać się po kolejnych szczeblach kariery. Tymczasem wybrał kapłaństwo, a raczej to kapłaństwo wybrało jego. A jako biskup niezwykle dbał o ludzi i  miasto powierzone jego duszpasterskiemu powołaniu. Kolejne niezwykłe przeżycie stanowi kontemplacja fresku Giovanni da Modena „Piekło”, inspirowanego „Boską komedią” Dantego. Rzeczywiście przeraża wizja Diabła pożerającego niewiernych... Zresztą to za sprawą tegoż malowidła wszyscy wchodzący do kościoła muszą poddać się drobiazgowej kontroli, ponieważ jeden z jego z elementów przedstawia władcę piekieł, który pożera Allaha.  Kilka lat temu dokonano zamachu na wspomniane dzieło i od tej pory nie tylko kaplica, ale i cała świątynia poddana została szczególnej ochronie. Po tak niezwykłych doznaniach pora na małe co nieco, czyli słynną kawę, obowiązkowo z czymś słodkim. Skręcamy w boczne uliczki, doświadczenie uczy nas bowiem, że tam jest nie tylko najsmaczniej, ale i najtaniej. Do tego wybieramy miejsce, do którego wchodzą miejscowi, wszak oni są najlepszymi znawcami swojego miasta. I rzeczywiście sprawdza się, W. gustuje w esspesso, R. zdecydowanie wybiera cappucino. Skądinąd zapewne miłośnikom tego napoju znana jest historia jej nazwy. To właśnie od kapucynów, słynna kawa ze spienionym mlekiem na kształt kapturów mnisich, bierze swe miano. Ruszamy dalej.

     Bolonia to także miasto, w którym umarł św. Dominik. Przemierzając Europę, głosząc kazania i nauczając, prowadził wędrowne życie. Jego największe dokonanie, to powołanie zakonu dominikanów, tak bardzo znanego także w Polsce. Pochowany został w kaplicy Braci Kaznodziejów  w niezwykłej Arca Domenica. Co ciekawe, marmurowe popiersie, które podziwiane jest w bazylice pod jego wezwaniem, wykonano na podstawie antropometrycznych badań czaszki wykonanych w 1946 r..
   I jeszcze niezwykły kościół św. Stefana. A właściwie kompleks świątyń, który stanowią: Kościół Krzyża, Kościół Grobu, Kościół św. Witale i Agrikola oraz Kościół Męczeństwa. Jeszcze nigdy R. nie widziała czegoś podobnego. W kościele Krzyża przechowywane są relikwie męczenników, ukrzyżowanych za wyznawanie wiary w Chrystusa, zaś z wnętrza głównego  można zejść do podziemi przedzielonych kolumnami. Legenda głosi, iż jedna z nich jest wzrostu Jezusa. Uwagę zwraca fresk „Madonna w ciąży”, który cieszy się szczególnym umiłowaniem kobiet oczekujących na narodziny dziecka. To tu modlą się o szczęśliwe rozwiązanie i błogosławieństwo dla swej pociechy. Są tu również dwa dziedzińce z kopią misy Piłata z 730 r. oraz kamiennym kogutem, przypominającym zaparcie się św. Piotra.  Gdzieś daleko pozostał zgiełk wielkiego miasta pełnego turystów i studentów najstarszego na świecie uniwersytetu.
      No właśnie: Alma Mater Studiorum, to tu od 1088 roku nauczano studentów, to tu przybywali najznamienitsi luminarze swych czasów. Wśród nich także wielu Polaków, niektórzy nawet dostępowali zaszczytu i byli jej rektorami. Podążając ku słynnej bibliotece oglądamy ich tarcze herbowe. Podobno jest ich około 6 tysięcy. Z radością dostrzegamy także polskie, czasem zupełnie nieznane nam nazwiska. Choć przecież studiował tu także Jan Kochanowski i Jan Zamoyski, a w gronie wykładowców byli między innymi Jan Matejko i Henryk Siemiradzki.  Ale największa niespodzianka czeka nas na słynnym korytarzu. Otóż trwa wystawa znamienitych dzieł, wśród nich R. dostrzega: Dante i jego "Boska komedia", Petrarca, słynne gotyckie inkunabuły, które sprawiają, że dech zapiera w piersiach! I wreszcie najsłynniejsza z sal, Sala dello Stabat Mater,  tak bardzo związana również z naszą historią. To tu doszło do niezwykłego spotkania dwóch noblistów w dziedzinie literatury: Wisławy Szymborskiej i Umberto Eco. Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaka sobie ludzkość wymyśliła-mawiała krakowska poetka. Zaś słynny autor "Imienia róży" dodawał:  Badaj twarze, nie słuchaj tego, co mówią usta.   I jeszcze teatr anatomiczny, pomieszczenie z katafalkiem, na którym leżały badane zwłoki i amfiteatralnie ustawione ławki dla obserwatorów. Wrażenia i doznania - nieocenione! Cóż dodać? Chyba tylko tyle, że historia tej niezwykłej uczelni toczy się nadal, obecnie studiuje na niej około 100 000 młodych ludzi. R. jest zachwycona. Stare mury, niemi świadkowie minionych pokoleń, a wśród nich dziesiątki młodych, którzy dopiero budują swoją przyszłość. I jak to studenci, wszędzie pełno gwaru, kolorowo, międzynarodowo. A w maleńkich zaułkach maleńkie kafejki, gdzie spragnieni żacy, nie tylko kawę pijają. Co najważniejsze: w cenach adekwatnych do ich kieszeni. Idziemy dalej ku Piazza Galvani, a na nim pomnik słynnego włoskiego uczonego. R. nie bardzo rozumie na czym polega galwanizacja, za to W. dopowiada, że prace bolońskiego badacza znacznie przyczyniły się do odkrycia przez Aleksandra Volta baterii elektrycznej. Wracamy, spacerując i podziwiając portyki, które ciągną się przez wiele kilometrów. Wzdłuż nich zaparkowane wszechobecne skutery, widać najbardziej powszechny środek lokomocji. Docieramy także do  Il Quadrilatero. Tę przestrzeń wypełniają sklepy, sklepiki, kafejki i restauracje, te mniejsze i te większe. Wszak Bolonia słynie z dobrego jedzenia. I tu pora na udzielenie odpowiedzi na pytanie postawione na początku. Ku naszemu zdziwieniu dowiadujemy się, że nie ma spaghetti po bolońsku, miejscowi nazywają je a la ragou i rzeczywiście jest wyśmienite.  Tak jak słynna na cały świat pizza, która zajadamy się w zacisznej restauracji niedaleko naszego hotelu. Rozsmakowujemy się jeszcze risotto i ze zdumieniem zastanawiamy się, jak to jest, że we Włoszech tak dobrze gotują...


  A na zakończenie: sanktuarium Madonna San Luca. Jak mówi tradycja, wizerunek Matki Bożej wykonał św. Łukasz, stąd jego nazwa. Bazylika leży wysoko na szczycie wzgórza Monte della Guardia, ku któremu obecnie wiedzie droga pod 666 arkadami (łącznie 3796 m). Jak się tam znalazły?  Historia wspomina rok 1433, kiedy to ciągłe deszcze zniszczyły plony. Jeden z członków rady miasta zaproponował pielgrzymkę ze wzgórza do katedry św. Piotra w centrum miasta. Zatem 5 lipca, w ulewnym deszczu, wyruszono, by błagać o litość. Ponoć w trakcie drogi zaczęło świecić słońce, a mieszkańcy postanowili rokrocznie ponawiać procesję. Dopiero dwa wieki później dobudowano wspomniane arkady, aby ochronić ikonę. Pomiędzy nimi rozmieszczono 15 stacji różańcowych, tak więc można trud wejścia połączyć z modlitwą. Tradycja pielgrzymowania zachowała się do dzisiaj, a w tym miejscu warto wspomnieć, iż w  Wielkanocny Poniedziałek zmierzają ku Madonnie wszystkie panny z prośbą o pomoc w znalezieniu męża...
    Wyruszyliśmy także w kierunku polskiego cmentarza wojennego. Bolonia to jedno  z czterech miast, w którym „w mogile ciemnej śpią na wieki” żołnierze armii gen. Andersa. To oni w sposób znaczący przyczynili się do zwycięstwa aliantów w czasie II wojny światowej. R. i W. wraz z M., P. i K. stanęli niegdyś nie tylko na Monte Cassino, ale i na cmentarzu na sąsiadującym wzgórzu. „Przechodniu , powiedz Polsce”... parafraza słynnych słów, grób generała, którego ostatnią wolą było, by spocząć wśród żołnierzy, a nade wszystko widok klasztoru wywarły na nich niezwykłe wrażenie. Tym razem R. i W. podążyli na skraj miasta (dosłownie), by tam stanąć przed bramą cmentarza. W ciszy i zadumie wstąpili na jego teren. I znów, gdzieś tam z tyłu głowy, kołacze myśl, byli tacy młodzi. Wędrujemy, czytamy napisy na nagrobkach, a raczej spoglądamy na wiek , często bowiem widzimy: 23, 21,24 lata... Byli u progu życia, a mimo to nie wahali się sięgać po broń. R. dopada gorzka refleksja: tyle pokoleń Polaków ruszało do walki, a gdyby dziś? Niegdyś tam Jan Kasprowicz napisał:  Rzadko na moich wargach, niech warga moja to wyzna, jawi się krwią przepojony, najdroższy wyraz Ojczyzna”...


        Nie bardzo mamy ochotę na kilkumetrowy spacer powrotny, zatem, zauważając tramwaj, podchodzimy do młodych ludzi, by zapytać, jak wrócić do centrum miasta. I tu odbywa się fantastyczna rozmowa , troszkę po angielsku, troszkę dzięki rękom, grunt, że my zrozumieliśmy, a młodzi ludzie (to było widać!) bardzo cieszyli się, że potrafili nam pomóc. Kolejna nasza podróż dobiega końca. R. potwierdza: Italia to niezwykłe miejsce na ziemi. A wszystko to za sprawą zabytków, przyrody, wspaniałej historii, sympatycznych ludzi i doskonałego jedzenia. Cóż rzec: wrócimy gdzieś tu...