Śląsk nieoczywisty

     R. lubi listopadowe świętomarcińsko-niepodległościowe  weekendy. Choć dni są już krótsze, a zmrok zapada szybko, można poświęcić je na miejsca ciekawe i tak jak w tytule: nieoczywiste. Tak jest i tym razem. Ten region naszego kraju kojarzy się przede wszystkim z górnictwem, ale my postaramy się także odkryć jego inne walory. Zatem wyruszamy, zaopatrzeni oczywiście w nasze poznańskie rogale. Wszak nie ma poznaniaka, ba! Wielkopolanina, który 11 listopada nie zjadłby chociażby jednego tradycyjnego, z białym makiem oczywiście, rogala! Naszą „bazą” stają się Piekary Śląskie, choć podjeżdżając pod hotel orientujemy się, że został on wybudowany na skraju miasta. Wcale nam to nie przeszkadza, tym bardziej że otacza go piękny park. Wieczorny widok z okna nastraja nas nieco nostalgicznie. W mroku, rozświetlony przez rozmaite lampy, wygląda nie tylko romantycznie, ale i tajemniczo... Piękna Audrey Hepburn mawiała, że „Założyć ogród to uwierzyć w jutro”.

    Rankiem budzą nas promienie słońca, tak więc wyruszamy, by poznać miasto, o którym tylko do tej pory słyszeliśmy. I choć przyjdzie nam pokonać trasę szybkiego ruchu (dla wtajemniczonych), szczęśliwie docieramy do centrum. Jak przypuszcza R. jej nazwa może wywodzić się od piekarzy  i oczywiście ma rację. Źródła podają, iż była to wieś służebna wobec Bytomia, a zamieszkiwali ją ci właśnie rzemieślnicy dostarczający pożywienia powszedniego, czyli chleba. Natomiast drugi człon określa jej położenie. I tyle. R. i W. kierują swoje kroki ku Bazylice Najświętszej Marii Panny i św. Bartłomieja. To ona bowiem stanowi cel pielgrzymek kilkuset tysięcy pątników rocznie. Matka Boska Piekarska jest patronką ludzi pracy na terenach wschodniego Górnego Śląska. Tymczasem otacza nas cisza i spokój. Wkraczamy w progi świątyni i kontemplujemy jej piękno. Przyglądamy się wizerunkowi Madonny i wciąż nie znamy odpowiedzi na pytanie: na czym polega fenomen niektórych wizerunków i obrazów? Wszak świat wokół nas to też rodzaj tajemnicy.

  Tuż obok kościoła mieści się Kalwaria Piekarska, na która składają się kaplice pasyjne tworzące tzw. Drogę Pojmania,  Drogę Krzyżową oraz 15 kapliczek różańcowych. Wspinamy się na wzgórze. „Koleżanka Filmówka” (to dla bardzo wtajemniczonych) powiedziałaby pewnie za mistrzem Fellinim: „Gdyby było trochę więcej ciszy, gdybyśmy wszyscy byli cicho… może moglibyśmy coś zrozumieć.”

   Pełni rozmaitych doznań postanawiamy wejść na kopiec wolności. Miał być symbolem walki o polskość i przypominać powstańców śląskich. Ale, jak się okazuje, nie tylko. Tu bowiem zatrzymał się Jan III Sobieski, który podążał pod Wiedeń, by stoczyć tam jedną z najważniejszych bitew w historii świata. Towarzyszyła mu królowa Marysieńka, ukochana adresatka listów króla. A że z jej osobą ( i historią początków niezwykłej miłości tej pary) R. spotkała się w Zwierzyńcu, zatem ochoczo wyruszyła na skraj miasta. Do celu prowadzi wygodna ścieżka pieszo- rowerowa. R. wzdycha! Rowery! No tak, nie ma ich tym razem z nami. Tak więc pniemy się lekko pod górkę i już po kilku chwilach podziwiamy przepiękną panoramę okolicy. Jesteśmy również pod wrażeniem zagospodarowania terenu wokół, brawo dla lokalnych władz i społeczności! Schodzimy w kierunku głównej ulicy i postanawiamy odpocząć w jakiejś przytulnej restauracyjce. Nie mamy z tym problemu (mimo święta), zastanawiamy się tylko, jakby tu wrócić... Wszak  w nogach mamy już trochę kilometrów. Ale od czego są zdobycze nowoczesnej techniki i wrodzony talent W. do jej wykorzystywania. Po kilku minutach R. wie: gdzie znajduje się przystanek, jak kupić bilet i gdzie wysiąść, by droga do hotelu nie zajęła wiele czasu. Zgodnie z aplikacją, sprawdzoną w wielu miastach nie tylko Polski, wysiadamy i kierujemy swoje kroki w kierunku naszego lokum. Jak się okazuje wysiedliśmy w Bytomiu, ale na Śląsku tak to już jest, że tam gdzie kończy się jedno miasto, zaczyna drugie. Mijany dawną granicę między Polską a Niemcami, upamiętnioną tablicą informacyjną. I tak upłynął nam dzień, a nieoczywisty region powoli odkrywa przed nami swoje oblicze.

     Dzień odzyskania przez Polskę niepodległości rozpoczynamy w Gliwicach. To ciekawe, nowoczesne miasto z bogatą przeszłością sięgającą XIII wieku. R. nachodzi jakże ważna refleksja: to miasto zapisało się także w naszej najnowszej historii. Oczywiście mamy w planie słynną radiostację, ale zanim do niej dotrzemy, postanawiamy zobaczyć rynek i otaczające je ulice. Jest kwadratowy, a uliczki odchodzą tu ze wszystkich naroży. Jego niezwykłą ozdobę stanowi ratusz i stojąca tuż obok fontanna Neptuna.  Zaglądamy w podcienia i poddajemy się urokowi tego miejsca. Tym bardziej, iż pora stosunkowo wczesna (jak na długi weekend), zatem niewielu spacerujących. 

    Kusi nas palmiarnia, przecież naszą poznańską odwiedzaliśmy po wielekroć, najpierw jako dzieci, potem nastolatkowie, a w końcu dziadkowie z małą M. i jej pluszowym przyjacielem, który „zaliczył” kąpiel i wpadł w „jyby”. To oczywiście dla wtajemniczonych. Zatrzymujemy się przy niewielkim parku, noszącym imię Fryderyka Chopina. R. jak to ona, wścibia nos w nie swoje sprawy i drzewa.

        Tymczasem  wkraczamy w gościnne progi obiektu i oto z nieco ponurej, a na pewno szaro-burej rzeczywistości, przenosimy się w świat zieleni, palm i innych egzotycznych roślin. Bardzo podoba nam się pomysł ścieżki „ponad”. Rozciąga się na wysokości kilku metrów, a to powoduje, że przechadzamy się niemal w koronach drzew i krzewów. Żałujemy tylko, że wzorem poznańskim nie możemy nigdzie przysiąść, by wypić kawę.

     Kolejne kroki  kierujemy ku wspomnianej wcześniej radiostacji. R. wspomina historię. Tutaj bowiem miała miejsce słynna prowokacja niemiecka. 31 sierpnia usunięto ochronę, by  wieczorem wpuścić, udających powstańców śląskich, napastników. Nadano komunikat o przejęciu terenu przez Polaków, aby przekazać wiadomość o rzekomym naruszeniu granicy polsko-niemieckiej i usprawiedliwieniu w ten sposób ataku na nasz kraj.

   W. natomiast skupia się na technicznej stronie obiektu. Podobno jest to najwyższa drewniana konstrukcja na świecie, z modrzewiowych desek, które połączono mosiężnymi śrubami. Dla miłośników zabytków industrialnych- rewelacja!

   Jest jeszcze sensoryczny park, miejsce fantastyczne nie tylko dla dzieci. Zarówno R. jak i W. sprawdzają wszelkie możliwe instalacje i ich funkcje. Na zakończenie dnia pozostała słynna sztolnia Luiza. Zapobiegliwy W. na miesiąc przed wyjazdem przez internet zakupił bilety. Zanim do niej wkroczymy, postanawiamy uzupełnić nadwątlone siły i zjeść obiad. I tak trafiamy do restauracji, która mieści się w dawnej kopalni, a raczej jej nadszybiu. Wyśmienite jedzenie, tradycyjnie śląskie, dopełnia niesamowite wnętrze. Wykorzystanie industrialnego charakteru miejsca robi niezwykłe wrażenie. Cóż, pozostało tylko przekroczyć próg kopalni i choć w minimalnym stopniu poznać trud górniczej pracy. R. nigdy, oprócz Wieliczki, nie zjeżdżała pod ziemię tak głęboko, W. miał taki epizod jako żołnierz. Niemniej oboje z ciekawością wkraczają w świat niedostępny dla większości Polaków. Już na dole pan przewodnik proponuje, by któryś z panów zamykał grupę, ale uprzedza ich R. Ona zawsze będzie zamykać grupę. Jak zwykle ukrywa swoje cele: po pierwsze nie lubi, gdy ją ktoś ponagla, po drugie będzie mogła zrobić zdjęcia bez przeszkód, po trzecie wreszcie ze spokojem przyjrzy się tym elementom korytarzy, które ją zaciekawią. A z doświadczenia wie, że czasami inni nie zwracają uwagi na to, co ona. Tak więc wyruszamy podziemną trasą.  Pod ulicami śląskiego miasta, w XIX-wiecznych, oryginalnych wyrobiskach dawnej Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej, wsiadamy do łodzi, nie tylko po to, by zobaczyć porty, czy mijanki.  R. i W. kusi także możliwość spotkania ze Skarbnikiem lub Utopkiem... Jest niezwykle! Oprócz fantastycznych opowieści przewodnika zachwycają  nas rozmaite nacieki oraz żywe rośliny (!), które rosną 40 metrów pod ziemią mimo wysokiej wilgotności i odrobiny sztucznego światła. Wrażenia niesamowite!

    Wracamy do naszego lokum. Z przyjemnością spoglądamy na „tajemniczy ogród” za oknem i rozkoszujemy się chwilą błogiego spokoju. „Co robisz, Kubusiu?- zapytał Krzyś. - Robię nic- odpowiedział Puchatek” . Korzystamy z mądrości znanego misia o małym rozumku, który lubił małe co nieco...

     Kiedy wstaje nowy dzień, leniwie planujemy kolejne godziny. Już od miesiąca wiemy, że centralnym punktem programu, w dodatku ściśle związanym z godziną, będzie kolejna kopalnia, tym razem srebra w Tarnowskich Górach. Ale zanim do niej dotrzemy, W. odbywa podróż, hm! R. nie bardzo wie, jak ją nazwać: sentymentalną? Mówiąc wprost: postanowił odwiedzić jednostkę wojskową w Mierzęcicach, w której spędził półtora roku. R. nieco z przymrużeniem oka potraktowała jego życzenie, ale oczywiście przystała na nie. Dojeżdżamy do miejscowości, ale W. niekoniecznie pamięta, jak dotrzeć na miejsce. W końcu trochę czasu upłynęło, a i ulice i zabudowa jakby nieco inne... R. proponuje: zapytaj kogoś. Zatrzymujemy się przy przystanku autobusowym, W. wysiada, zagaduje mężczyznę w średnim wieku, a R. nie tylko słucha, ale i obserwuje zachowanie nie tylko obu panów, bo wkrótce dołącza do nich kolejny. Gestykulacja, mimika, emocje – bezcenne. Dzięki dokładnym wskazówkom jedziemy dalej. Nagle R. podskakuje! A to za sprawą okrzyku W. : piekarnia, jest ta sama od trzydziestu kilku lat, a z nią płyną wspomnienia, ale to już tylko dla bardzo wtajemniczonych...Podjeżdżamy pod cywilny teren dawnej jednostki. Szlaban, z maleńkiej kanciapy wyskakuje ochroniarz, W. wyjawia swoje intencje i oczywiście pełne zrozumienie (!). Chyba nie zrozumie tego nie tylko kobieta, ale także żaden mężczyzna, który nie przeżył „wojska”. Zatem: to jadalnia, tego budynku nie było, a te okna w koszarowcu (na drugim piętrze dwa od lewej) to od mojej sali.  Ekscytacja, tak tylko można nazwać stan W.

     Podekscytowany i pełen wspomnień W. powraca do rzeczywistości i tak oto wracamy do centrum Tarnowskich Gór. Według legendy pierwszą bryłę srebra znalazł w ziemi w 1470 roku niejaki Rybka, chłop i od tego momentu zaczęto wydobywać tu nie tylko ten cenny kruszec, ale i rudy ołowiu i cynku. I tak powstało miasto, które zyskało wielkie znaczenie ekonomiczne. 

   Spacerkiem przemierzamy rynek, na którym podziwiamy ratusz, który uznawany jest za perłę Górnego Śląska. Otaczają go urokliwe kamieniczki z zabytkowym domem Sedlaczka z XVI wieku. Tuż obok kilka urokliwych domów podcieniowych, a kilka kroków dalej zabytkowa dzwonnica. Towarzyszą nam, a jakże,  dawni gwarkowie, czyli rzeźby górników w tradycyjnych ubiorach. R. wspomina pewną piosenkę/przyśpiewkę (?) , którą kiedyś słyszała: ja jestem górnik spod Bytomia, wydobywam węgiel każdego dnia. A tam na wierchu słoneczko lśni, żonka się krząta, syneczek śpi

    Pozostała nam kolejna podziemna trasa turystyczna, zatem do niej zmierzamy. Cudze chwalicie, swego nie znacie, chciałoby się powiedzieć. R. i W. mają tego pełną świadomość. Oto na wyciągnięcie ręki mamy niezwykły zabytek kultury technicznej, ale ilu Polaków o tym wie? W dodatku od 2017 r. wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO! Zrekonstruowane wyrobiska pochodzą  z XVII – XIX w. Podobno wydobywane tu srebro trafiało nawet do Chin, a cynk zabezpieczał połowę światowego zapotrzebowania. Takich oto ciekawostek można dowiedzieć się podczas blisko dwugodzinnej podziemnej wyprawy. Na głębokości 40 metrów rozlokowało się niemal podziemne miasto z labiryntem korytarzy. Można zobaczyć wykute w skale przodki górnicze, chodniki transportowe i potężne komory. Jednak największą atrakcją jest przepływ łodziami między przystaniami przy szybach Szczęść Boże i Żmija. To aż albo zaledwie 270 m niezwykłej  przejażdżki. Takie oto skarby kryje śląska ziemia...

    Na zakończenie dnia jeszcze jedna atrakcja, a mianowicie XVII- wieczny zamek w Starych Tarnowicach. Oczekujemy na wejście, jest nas siedmioro, w tym pan, który zadaje pytania: ale to autentyczne? A pani cierpliwie wyjaśnia, że właściciel to pasjonat, który odtwarza wnętrza i chce im przywrócić namiastkę dawnego blasku. Jednak w końcu nie wytrzymuje i na pytanie, czy niedźwiedzie też autentyczne, odpowiada: nie, wypchane. I tak oto w doskonałym humorze trafiamy do restauracji w zabytkowej masztalarni i ukontentowani kulinarnie, kończymy dzień. Wszak, jak twierdzi Virginia Woolf: Nie można dobrze myśleć, kochać i dobrze spać, jeśli nie jadło się dobrze.

     Powoli żegnamy nieoczywisty Śląsk. W naszych planach pozostały już tylko Katowice i doskonale wszystkim znany Spodek i Nikiszowiec, dzielnicę, o której dowiedział się W. przygotowując podróż. Bez problemu docieramy do budynku, który jest wizytówką tego regionu. Wspomniany spodek rzeczywiście przypomina Niezidentyfikowany Obiekt Latający, czyli po prostu UFO. Jak wyczytała R. dach został zrealizowany w koncepcji tensegrity (cokolwiek to oznacza...). Obowiązkowe zdjęcia – zrobione, zatem pora zobaczyć, co na temat kosmitów mówili znani tego świata. Stanton Friedman powiedział: Fakty, przemawiające za realnym istnieniem latających spodków są bardziej jednoznaczne niż te potrzebne do skazania kryminalistów, a niezwykły Stephen Hawking dodał: Jeśli oni tam są, to zapewne już o nas wiedzą. R. najbardziej spodobał się wierszyk J. Charlewskiej: Nocką czarną, ciemną, głuchą, na mój ogród spadło UFO. Pewnie zepsuł im się talerz lub nie chcieli lecieć dalej...No i stąd ów nietypowy budynek w Katowicach. Świadek wielu sukcesów naszych siatkarzy, których R. jest wielką i zagorzałą fanką!

A ponieważ jesteśmy tu po raz pierwszy, chcemy jeszcze zobaczyć inny obiekt, mianowicie gmach filharmonii, ponoć najlepszy akustycznie nie tylko w Polsce. Architektonicznie bardzo nowoczesny, o ciekawej bryle, cóż dodać: warto zobaczyć.

A potem znów industrialnie: Nikiszowiec. Osiedle to powstało dla pracowników kopalni Giesche i stanowi niesamowity przykład ówczesnej architektury. Urbaniści zaplanowali nie tylko bloki, ale i całą infrastrukturę: kościół, szkołę, aptekę, posterunek policji. Budynki mieszkalne są trzykondygnacyjne, w nich mieszkania: dwa pokoje z kuchnią o około 63 m kwadratowych. Bloki tworzyły tak zwane kwartały. Wewnątrz nich mieściły się budynki gospodarcze, w których mieszkańcy mogli hodować zwierzęta oraz specjalne piece do wypieku chleba. Co ciekawe była tu także pralnia z maglem, suszarnia, ochronka dla dzieci, szpital, a nawet oczyszczalnia ścieków!  Zachwyca zabudowa z czerwonej cegły, wykusze, portale i rozmaite detale architektoniczne. Nic dziwnego, że dziś jest to dzielnica bardzo popularna nie tylko wśród turystów.

   I tak minął nam kolejny weekend pełen wrażeń. Odkryliśmy region, który wielu Polakom kojarzy się wyłącznie ze sztolniami, hałdami górniczymi i węglem. Tymczasem odkrył przed nami nieco inne oblicze, które na pewno zobaczyć warto.

 FOTORELACJA