Poznańska Ławica przywitała nas bladym świtem, odprawa, samolot i lot! Najpierw okolice domu, Alpy i nieogarnione Morze Śródziemne. Susse -spotkanie z rezydentką, kilka informacji, no i już. Zaczyna się nasza afrykańska przygoda.
Jak na niespokojne duchy przystało, wychodzimy z hotelu i rozpoczynamy pierwszy spacer. Docieramy na medinę - starówkę. Gwar, wrzawa, tysiące zapachów, zaproszenia kramikarzy: wejdź Misiu, dobra zupa z bobra... skądinąd ciekawe, który z polskich turystów wpadł na pomysł, by akurat tego nauczyć tunezyjskich handlarzy. Kiedy nie reagujemy, przechodzą na język rosyjski; kiedy wykazujemy zainteresowanie, natychmiast zaczynają się targować. Oczywiście kupujemy miejscowe słodycze, rzeczywiście słodycze! Obowiązkowo: sok z pomarańczy, świeżo wyciskany. Spacerując, odkrywamy maleńką kafejkę, ponad dachami miasta. Widok: prześliczny! Sok: przepyszny!
Niedaleko hotelu rozciąga się piękny park. I choć widok palm i drzew oliwnych nie jest nam obcy, jednak tu wyjątkowo zachwycamy się szpalerem drzew. Towarzyszy nam myśl: gaje oliwne sadzi ojciec dla syna, bo pierwsze zbiory są po trzydziestu latach!
"Podróż w podróży" - tak można nazwać naszą prawie tysiąc kilometrową wyprawę po Tunezji. Zobaczyliśmy już to, co było blisko nas, pora zakosztować prawdziwej Afryki. Wyruszamy! Zostawiamy za sobą "hotelową" reprezentację polskich turystów all inclusiv, których dzień polega na: śniadaniu, plaży, wizyty w barze, obiedzie, wizyty w barze, plaży i basenie, wizyty w barze...
Wczesnym świtem wyruszamy na południe. Pierwsze wrażenie: przyroda! Niesamowita, nigdy R. nie była najmocniejsza z biologii, ale zachwyca się: w tak trudnym klimacie wszystko żyje. Docieramy do pierwszego miejsca postoju. Pozornie zwykłe miasteczko. Pani Przewodnik prowadzi grupę do tkalni dywanów, my dostrzegamy tuż obok przepiękny meczet. Zatem podchodzimy i zadajemy pytanie, czy można wejść, zobaczyć? Oczywiście, ale... Mamy doświadczenie po pobycie w polskich Bohonikach. Zatem: R. zakrywa włosy, W. oczywiście ma długie spodnie, płacimy bilet i wkraczamy w świat Mahometa. Zgodnie z tym, co czujemy, zachowujemy szacunek dla miejsca, w którym się znajdujemy. Obserwujemy modlitwę wyznawcy Allaha, odnajdujemy mihrab, podziwiamy przepiękne kobierce. Dotykamy tajemnicy. Wiary.
Jedziemy na południe. Wokół zaczynają panoszyć się piaski. I to dosłownie.
Nagle objawienie: oaza! Przepiękna zieleń w samym środku pustyni. Wszechobecni chłopcy
w wieku 9- 12 lat podbiegają i wyciągając w naszym kierunku ręce wołają jednym tchem: kryształgórskiniemamdrobnych. Ktoś ich tego nauczył, nieprawda?
Opuszczamy, posileni sokiem ze pomarańczy, a jakże(!), ciekawe, co na to powiedziałby polski sanepid, zagubioną oazę i przesiadamy się do jeepów.
Życie wyrywa z zamyślenia i przywołuje nas do rzeczywistości. Ruszamy. Kolejny przystanek: troglodyci. R. zachwyca się łapką na komary i muchy, czyli kameleonem sznurkiem przywiązanym do wejścia. Pokoje wykute w skale, surowe warunki, żarna. A W., jak zwykle zresztą, zagląda tam, gdzie nie wolno i odkrywa plazmę na skale! Nota bene antena satelitarna była zakamuflowana całkiem nieźle.
Nazajutrz znów wychodzimy. Tym razem zaplanowaliśmy spacer do El Kantanoui, nie tylko kurortu, ale i portu, w którym cumują jachty z całego świata. "Spacerek" to zaledwie 10 km, ale idziemy plażą, słoneczko przygrzewa (jak na maj całkiem nieźle), w dodatku mniej więcej w połowie drogi spotykamy maleńką knajpkę. Zatrzymujemy się i , oczywiście, pijemy sok z pomarańczy. Miejscowość przepiękna , port, hotele, ale i urokliwe zaułki. Kawałeczek dalej "tańczące fontanny". Nijak się mają do spektakli w Pradze, które mieliśmy okazję podziwiać sporo lat wstecz. Ale i tak są urocze i gromadzą wokół wielu turystów. Wracamy ciuchcią i jesteśmy jedynymi pasażerami. Pan Maszynista zapytuje o nazwę hotelu, w którym mieszkamy i zatrzymuje się tuż przed wejściem, nie zważając na to, że przystanek jest oddalony o dobre pół kilometra... "Zaprzyjaźniony boy" wypytuje, gdzie byliśmy.
Ostatnią atrakcję stanowi plenerowe widowisko, synteza historii Tunezji, która obejmuje 3000 lat. Wychodzimy, niestety znów wstydząc się za niektórych rodaków, którzy zabierają ze sobą butelki z niedopitym wcześniej winem...
Zakładamy otrzymane wcześniej burki. R. sugeruje, że W. wygląda jak rycerz Jedi. Burka rzeczywiście chroni od wieczornego chłodu. Zastanawiamy się, na ile zrozumiemy przygotowane dla turystów przedstawienie. Siadamy. Nastaje cisza. Rozbrzmiewa głos: arabski, francuski, angielski i ...polski. Zaskoczenie niezwykłe! Widowisko przerasta nasze oczekiwania. Blisko tysiąc artystów prezentuje skomplikowane dzieje tej niezwykłej krainy. Wracamy zauroczeni.
Niestety, nasz wyjazd dobiega końca. Pożegnanie z Afryką. Nie na miarę Karen Blixen, ale jednak.
"Pustynię upiększa to, że kryje w sobie studnię" napisał Antoine de Saint- Exupery .
W jakimś niewielkim wymiarze R. i W. mogli dotknąć czegoś niezwykłego...
Lot ku domowi, Morze Śródziemne, Alpy i wreszcie poczciwy stary Poznań!
W pamięci pozostaje tak wiele: być wolnym jak ptak i latać, doznać ciszy pustyni, ogarnąć bezkres morza. A tak naprawdę liczy się tylko jedno: wyruszyć na szlak, kolejny szlak!